sobota, 21 października 2006

Są czasem takie sytuacje...

czasem takie sytuacje, kiedy wydaje mi się, że sprzysięża się przeciw mnie zło. Chcę dobrze, staram się - nie wychodzi. Chcę żyć w zgodzie - niewiadomo skąd kłótnia. Czy to jest właśnie krzyż? A może po prostu Bóg uwalnia mnie z moich planów na życie. Może to jest opatrznościowe, że wkracza w mój uporzadkowany świat i go burzy. Może go burzy, bo patrzy dalej - jest dalekowzroczny niczym Ojciec. I dopiero kiedyś się okaże, że to było dla mnie zbawienne. Oczywiście - bolesne, ale zbawienne.
To wszystko jest chyba jakoś związane z wypełnianiem woli Bożej. Jeżeli żyję - to żyję, bo chciał tak Bóg. Tutaj i teraz, pośród tych konkretnych ludzi. A więc to jest mój czas i miejsce zbawienia. Nie będzie lepszego życia. To jest najlepsze. Sęk w tym, żeby żyć właściwie - czyli znaleźć swoje miejsce pod słońcem. Bo skoro jestem chciany przez Boga oznacza to, że ma On względem mnie jakiś plan, przygotował dla mnie ścieżkę. I chyba dlatego czasem pomaga coś zbudować, a czasem coś burzy, abym kroczył właściwą drogą.

Istnieje ścisła zależność pomiędzy pełnieniem woli Bożej, a szczęśliwym życiem na Ziemi. Skoro Bóg chce mojego szczęścia, to nie może być inaczej. Ukryte jest ono w wypełnianiu woli Bożej. Czasem odnoszę wrażenie, że ludzie ( i ja również) myślą, że gdy będą wypełniać Bożą wolę, to ich życie będzie pozbawione smaku, radości... Jakby Bóg ich okradał. Jakby miłowanie Jezusa było równoznaczne z "okastrowaniem" życia. Co za głupota. Bóg jako "pozbawiacz" radości życia, jako "smutas", który ludkom na Ziemi również zabiera uśmiech. To jest katecheza Szatana wsączona do naszych serc: Bóg Ciebie nie kocha, ogranicza Cię - widzisz! Zabiera Ci radość, rozkosz...

Jak znaleźć się w "kanale" woli Bożej? Przecież raczej Anioł z Nieba nie zstąpi...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

zostaw ślad...