Pokazywanie postów oznaczonych etykietą społeczeństwo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą społeczeństwo. Pokaż wszystkie posty

środa, 17 kwietnia 2024

Aborcja. Europa bez korzeni żąda krwi

Autor: Miguel Cuartero Samperi - Testa del serpente

11.04.2024

Po (samobójczym) posunięciu Macrona, to Europa obecnie domaga się „zmiany Artykułu III Karty Praw Podstawowych UE, który stwierdza, że «każdy ma prawo do autonomii w podejmowaniu decyzji dotyczących własnego ciała»”.

Jest to decyzja, która wywołuje oburzenie. Prosi o nią wysoce cywilizowana (civilissima) Europa, bastion zachodnich wartości, przykład „pierwszego świata”, rozwiniętego, mądrego, dojrzałego. Prosi o to kontynent, który dwukrotnie doświadczył dwóch wojen światowych w jednym (bardzo niedawnym) stuleciu i który dziś sam jest świadkiem (i podsyca) dwie kolejne wojny na swoim terytorium.
Ze strony katolików wiadomość ta z pewnością zasługuje na uwagę i refleksję. Społeczeństwo, które zapomina o świętości życia i odbiera godność rodzącemu się życiu, niewinnym istotom ludzkim, nie jest bezpiecznym miejscem do życia i zakładania rodziny.
Pomijając nonsensowne i idiotyczne żarty, które słyszeliśmy i słuchaliśmy przez lata, według których Kościół jest niebezpiecznym miejscem dla dzieci, należy z goryczą zauważyć, że Kościół jest obecnie jedynym bezpiecznym miejscem, w którym życie jest bronione od „momentu jego poczęcia aż do naturalnej śmierci”.
Zostało to powtórzone w ostatnich dniach w Deklaracji Dignitas infinita, która poza krytyką za słabe podejście teoretyczne, powtarza w bardzo ostrych słowach, że aborcja jest zbrodnią, która „woła o pomstę do Boga”.
W obliczu tak poważnej sytuacji bardziej niż kiedykolwiek potrzebna jest odwaga, by spojrzeć prawdzie w oczy i nazwać rzeczy po imieniu, bez ulegania wygodnym kompromisom czy pokusie samooszukiwania się. W tym względzie kategorycznie rozbrzmiewa nagana Proroka: «Biada tym, którzy zło nazywają dobrem, a dobro złem, którzy ciemność przemieniają w światłość, a światłość w ciemność» (Iz 5,20) (DI 47).
Franciszek również kilkakrotnie wypowiadał się przeciwko aborcji w bardzo ostrych słowach, zbyt ostrych według niektórych obserwatorów („to jak wynajęcie zabójcy”). Należy jednak zadać sobie pytanie, czy Kościół zrobił wystarczająco dużo, aby zapobiec dryfowi, który obecnie określa jako niezwykle niebezpieczny.
Przez dziesięć lat Kościół głosił społeczną przyjaźń, powszechne braterstwo, globalny pacyfizm i integralną ekologię. W odpowiedzi Europa wykonuje gest parasola i żąda więcej aborcji. Coś poszło nie tak i trzeba to pilnie naprostować.
Tak wiele zainwestowano w tworzenie więzi przyjaźni ze światem, w budowanie mostów, w oferowanie wizerunku Kościoła jako przyjaciela, a nie matki, jako wspólnika, a nie nauczyciela, jako nowoczesnego i wrażliwego na nowości. Jednym słowem, "sympatycznego". Ale wszystko to pozostawiło Kościół i katolików pozbawionymi słowa autorytetu, pochodzącego od Boga, które czasami pali, ale pomaga wzrastać i leczyć.
Rzeczywiście, należy zauważyć, że w ostatnich latach toczyła się walka, nawet w samym Kościele, przeciwko tak kardynalnym koncepcjom, jak „zasady niepodlegające negocjacjom” i „chrześcijańskie korzenie Europy”. Te mocne i niewzruszone zasady i punkty, które Benedykt XVI wielokrotnie powtarzał i podkreślał, są obecnie uważane za drugorzędne, jako pozostałości po bitwie kulturowej, nie tyle przegranej, po prostu: bezużyteczne i szkodliwe.
Wymowne, że właśnie w tych dniach ukazała się książka zatytułowana „Mit chrześcijańskich korzeni Europy” (Einaudi). Autor (Sante Lesti) uważa chrześcijańskie korzenie Europy za „mit tożsamościowo-historyczny”, drogi Janowi Pawłowi II i Benedyktowi XVI oraz tym, którzy „twierdzą, że mówią nam nie tylko skąd pochodzimy, ale także kim jesteśmy, a przede wszystkim, kim nie możemy nie być”. Corriere z entuzjazmem poświęca mu dwie strony i umieszcza papieża Franciszka (kilof) w tytule. „Słabnący mit. Wizja papieża Franciszka na temat «chrześcijańskich korzeni»”, dumnie obwieszcza Paolo Mieli.
W wywiadzie dla Il Manifesto autor powiedział coś, co brzmi niepokojąco.
Trwa ponowna refleksja. Bez wątpienia zmieniły się priorytety, a walka o niezbywalne zasady nie jest już gwiazdą polarną. Zamiast tego przyjmowanie migrantów, solidarność społeczna i obrona środowiska zajmują znacznie więcej miejsca w przemówieniach papieża na temat Europy.
Jest to niepokojące z dwóch powodów: po pierwsze dlatego, że tak właśnie postrzegany jest dziś Kościół i obecny pontyfikat, w sensie zerwania z tożsamościową i nietolerancyjną przeszłością oraz w nowej postawie otwartości i słuchania, jeśli nie akceptacji, wymagań, wyborów, priorytetów i mód współczesnego społeczeństwa.
Drugim powodem, dla którego słowa te są niepokojące, jest to, że nie są one dalekie od prawdy. W Kościele „zmieniły się właściwości”. Dowodem na to są wypowiedzi biskupów, stanowiska Watykanu (lub ich brak), ale także milczenie i laissez faire, poprzez które pokazuje się bardziej ludzkie, bardziej sympatyczne i przyjazne oblicze. Dowodem na to jest pożądana rewizja projektu Dignitas infinita, która przywróciła porządek i różnorodność priorytetów (patrz DI, Prezentacja).
Słowa św. Augustyna zacytowane przez Benedykta XVI w niemieckim parlamencie federalnym w 2011 r. powracają dziś na pierwszy plan: „Zabierzcie prawo, a wtedy co odróżni państwo od wielkiej bandy rozbójników?” (De Civitate Dei).
Ratzinger pisał w 1987 r.: „Uznanie świętości ludzkiego życia i jego nienaruszalności bez wyjątku nie jest zatem małym problemem ani kwestią, którą można uznać za względną, ze względu na pluralizm opinii obecnych we współczesnym społeczeństwie". Żądanie tak wielu praw ze szkodą dla życia niewinnej istoty ludzkiej czyni człowieka „ślepym na prawo do życia drugiego człowieka”, stąd „każda legalizacja aborcji implikuje zatem ideę, że to siła jest podstawą prawa”. W ten sposób „same fundamenty autentycznej demokracji opartej na porządku sprawiedliwości zostają podważone”. W rzeczywistości, kontynuuje Ratzinger, „moralność zawsze żyje na piśmie w szerszym horyzoncie religijnym (...) poza tym środowiskiem staje się zaduszona i formalna, słabnie i umiera”.
Dlatego też Europa, która wyparła się swoich chrześcijańskich korzeni, jest Europą bez korzeni i bez przyszłości.

wtorek, 11 sierpnia 2020

Obyczaj

Nie tak dawno, skomentowałem pewien post na fb. Temat dotyczył zmian jakie zachodzą w sferze obyczajów - między innymi tego, czego w tych dniach jesteśmy świadkami. Czy jest jeszcze szansa, że powróci obyczaj, kanon? 

Mimo wszystko nadal wierzę, że musi nastąpić wyhamowanie tego zabójczego (i samobójczego zarazem) pędu w którym bierze udział tzw. współczesny człowiek. Liczyłem trochę na tę pandemię, że ona "wyzeruje" naleciałości nagromadzone przez ostatnie dziesięciolecia, które wykoślawiły życie społeczne, polityczne, kulturalne. Jednak, jak na razie, nie widać na to perspektyw. Co się musi stać? Oby nie wojna. A może po prostu człowiek w pewnym momencie już nie będzie w stanie iść  na przekór sobie, może po prostu się zmęczy, może oceni, że świat budowany na kontestacji fundamentów staje się niemożliwy, aby w nim żyć? To jest właśnie jeden z ważniejszych dzisiaj argumentów za wiarygodnością chrześcijaństwa, który ma szansę dotrzeć do ludzi uczciwie, bez uprzedzeń, poszukujących prawdy: zobacz, ludzie, rodziny, społeczności, porządki polityczne - gdy są budowane na tym, co nazywamy dekalogiem czy też prawem naturalnym - to tam żyje się jakoś lepiej, bezpieczniej, godniej. A tam, gdzie się od tego odchodzi, stopniowo zaczynają ton nadawać rozmaite "izmy", najczęściej na krótką metę i ze szkodą dla człowieka.

Oczami wyobraźni widzę jakiegoś zapalonego propagatora "izmów" który, dotarłszy do granic absurdu, zdejmuje swoje "izmowe" odznaki i ubrania i puka do drzwi swojej babci - symbolu świata, który kontestował - mówiąc: daj mi jeść. 


piątek, 13 marca 2020

lokalnie czyli globalnie

image courtesy: mexico institute
Pamiętam, gdy na wykładach z Socjologii, a był to początek lat 2000, nasz profesor, ks. Ireneusz Stolarczyk, przedstawiając rozpędzający się proces globalizacji, użył porównania do noża: globalizacja jest jak nóż - możesz nim pokroić chleb ale i możesz nim kogoś zranić.
Wydaje się, że to, w czym uczestniczymy dziś jako "globalna wioska" jest właśnie tym niewłaściwym "użyciem noża". Oczywiście, pozostaje (i pewnie pozostanie) tajemnicą, czy był to przypadek, który akurat dostał się na "transmisyjny pas" zglobalizowanego świata czy też zamierzone działanie nakierowanie na przyszłe interesy (stara zasada mówi: patrz kto się wzbogaci). Faktem jest, że ów wirus korzysta z "wehikułu" jakiego współczesne społeczeństwo w sposób naturalny mu dostarcza, ponieważ szybkie przemieszczanie się jest niewątpliwie jednym z najdoskonalszych osiągnięć cywilizowanego świata.

Drugą cechą globalizacji jest pozorna lokalność. Podział na kraje, których terytorium okreslają granice administracyjne a władzę sprawują poszczególne rządy - choć teoretycznie pozostaje jako obowiązkowy - to jednak stopniowo traci na znaczeniu. Powodem tym są właśnie procesy globalizacyjne, które jak gdyby paralelnie - obok zwykłego biegu spraw - wytyczają swoje własne szlaki. I właśnie w tym kluczu to, co dzieje się gdzieś lokalnie - nawet bardzo daleko - w krótkim czasie może osiągnąć rezonans globalny, niezależnie od działań oficjalnych instytucji. 

Trzeba szukać sposobów, aby "nóż służył ukrojeniu kromki chleba". A skoro to co lokalne natychmiast może stać się globalne - niech więc lokalnie właśnie dzieje się dobro, służba, uczciwość, odpowiedzialność. Takim przykładem, który już osiąga zasięg globalny w obecnej "wirusowej" sytuacji jest chociażby akcja, by bez konieczności nie ruszać się z własnego domu; albo chlubna inicjatywa młodzieży, aby pomagać starszym w zakupach, nie narażając ich samych na ryzyko infekcji. Sposobów jest wiele. Wystarczy się rozejrzeć - lokalnie właśnie, aby posłać w ten świat falę dobra i miłości. A ta... niech się globalizuje. 

środa, 31 stycznia 2018

Chaotycznie trochę: Kult "Arahja", Hey, Przystanek Woodstock, mur i jedność...

Tekst spisany, a więc jakoś zachowany, ma to do siebie, że z upływem czasu może nabrać nowego znaczenia, którego sam autor nawet nie musiał zakładać. Można wtedy mówić o pewnej ponadczasowości utworu. Dziś właśnie stałem się uczestnikiem takiego doświadczenia, gdy napotkałem w sieci kultową piosenkę zespołu Kult pt. "Arahja", wykonywaną jednak nie przez Kazika lecz przez Katarzynę Nosowską i zespół Hey, podczas ubiegłorocznego Przystanku Woodstock. Sam kawałek oczywiście znam, często można usłyszeć go w niektórych rozgłośniach radiowych, no i nieprzerwanie jest uznawanym utworem na "Polskim Topie Wszech Czasów".


Utwór wchodzi w zawartość albumu "Spokojnie", wydanego w 1988 roku i dotyczy rzeczywistości miasta Berlin, wówczas przedzielonego murem na dwie całkiem różne strony.



Mój dom murem podzielony
Podzielone murem schody
Po lewej stronie łazienka
Po prawej stronie kuchenka 
Mój dom murem podzielony
Podzielone murem schody
Po lewej stronie łazienka
Po prawej ... 
Moje ciało murem podzielone
Dziesięć palców na lewą stronę
Drugie dziesięć na prawą stronę
Głowy równa część na każdą stronę 
Moje ciało murem podzielone
Dziesięć palców na lewą stronę
Drugie dziesięć na prawą stronę
Głowy równa część na każdą stronę 
Moja ulica murem podzielona
Świeci neonami prawa strona
Lewa strona cała wygaszona
Zza zasłony obserwuję obie strony 
Moja ulica murem podzielona
Świeci neonami prawa strona
Lewa strona cała wygaszona
Zza zasłony obserwuję obie strony 
Moja ulica murem podzielona
Świeci neonami prawa strona
Lewa strona cała wygaszona
Zza zasłony obserwuję obie strony 
Lewa! strona nigdy się nie budzi
Prawa! strona nigdy nie zasypia
Lewa! strona nigdy się nie budzi
Prawa! strona nigdy nie zasypia 
Lewa! strona nigdy się nie budzi
Prawa! strona nigdy nie zasypia
Lewa! strona nigdy się nie budzi
Prawa! strona nigdy nie zasypia 

Wykonanie utworu przez K. Nosowską było wydarzeniem niezwykłym. Dostrzegalny był ogromny ładunek emocjonalny zarówno w sposobie śpiewu jak i w warstwie tekstowej, która dziś, ponad 30 lat od jej powstania, brzmi niezwykle aktualnie. Mowa o podziale, o niewidzialnym murze, który separuje społeczeństwo i sprawia, że rzeczywiście nawet w jednym mieszkaniu, w jednym domu, ludzie są sobie wrodzy (zbyt płytkie byłoby proste sprowadzenie sprawy do obozu PiS i PO, czy też do rządzących oraz do opozycji).

Nie wiem, czy taki był zamysł tekstu powstałego ponad ćwierć wieku temu, nie wiem też, co sprawiło, że K. Nosowska śpiewała tak emocjonalnie ten utwór. Korzystam jednak właśnie z owej ponadczasowości słów i próbuję dostrzeć ich aktualność. Z punktu widzenia wiary, tym, który stwarza podziały jest Diabeł (gr. diabolos: ten, który dzieli, oskarżyciel, oszczerca). Wszelki więc podział między ludźmi, nienawiść, "mur wrogości" jest zawsze w jakimś sensie dziełem Diabła i gdy stan taki trwa, święci on swój triumf. Zawsze tam, gdzie nasze rodziny są skłócone, przyjaźnie zrywane z powodu odmiennych poglądów, rozszerza się panowanie diabolosa. 

Mamy prawo mieć odmienne poglądy, dlatego tym bardziej mamy obowiązek formułować je spokojnie i merytorycznie. Powinniśmy jednak w tym sporze mieć zawsze przed oczami nie partykularne interesy, przyzwyczajenia, lecz wartość absolutną, którą jest prawda. Ona ma być punktem odniesienia w naszych potyczkach, jej umiłowanie i poszukiwanie. Tak, wymaga to od nas pokory podporządkowania się, zrezygnowania z kłamstwa i własnych rachunków, ale jest to jedyna możliwa droga do zburzenia tego przeklętego muru.

Dlatego też duch diabolosa musi zostać pokonany przez dialogos czyli poprzez słowo, spokojne artykułowanie własnych argumentów, będąc wpatrzonym zawsze w prawdę. Dialog zakłada pokorę jego  uczestników, gotowość wsłuchania się w "opowieść tego drugiego" bez uprzedzeń i prostych rozwiązań. Dialog jest zawsze "ulicą dwukierunkową" czyli rzeczywistością, w której biorę pod uwagę, że nie jestem tutaj tylko ja, lecz i bliźni (który, z chrześcijańskiego punktu widzenia jest "wyżej stojący ode mnie"). Dialog to też prawo do pozostania przy swoim i że to pozostanie przy swoim nie zmąci tego, co zbudowaliśmy. W dialogu najważniejsza jest osoba, a potem dopiero to, co głosi. Nie spotykam się z bliźnim z powodu jego doktryny, lecz ze względu na niego samego.

niedziela, 2 października 2016

Batalia o życie

Nasilająca się ostatnio debata społeczna dotycząca ochrony życia ludzkiego spowodowała, że w przestrzeni internetowej zderzają się ze sobą argumenty, wyzwalają się emocje, a również - ujawniają się zamysły serc.

Oczywiście, w wielu przypadkach dyskusja się zamyka w momencie, w którym strony wyjaśniają ich koncepcję początku życia ludzkiego. Jeśli dla kogoś poczęte życie jest jedynie "zlepkiem komórek" czy "zawartością brzucha", to niestety, rzeczowa wymiana zdań wydaje się niemożliwa i każdy pozostaje na swoich pozycjach. Może jedynie pomóc argument, że każdy z nas był przecież kiedyś takim "zlepkiem" i taką "zawartością" i nasze mamy umożliwiły nam ujrzenie tego świata na zewnątrz.

Przypomina mi się zasłyszana sytuacja związana z Profesorem Włodzimierzem Fijałkowskim, położnikiem i ginekologiem, byłym więźniem obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau (a więc świadkiem deptania godności ludzkiego życia). Jego postawie i działalności zawdzięcza życie wiele dzieci (Pan Profesor gościł w naszym Seminarium w Tuchowie w roku 2001, na dwa lata przed śmiercią. Dzielił się z nami swoją historią, tą wojenną, jak również działalnością w zakresie obrony życia poczętego). Otóż w pewnym domu młoda dziewczyna ukończyła 18 rok życia. W przypływie wdzięczności kupiła bukiet kwiatów, aby wręczyć go swojej mamie. I w tym momencie owa mama poprzez łzy miała powiedzieć do córki: "zanieś te kwiaty profesorowi Fijałkowskiemu". Tylko tyle i aż tyle. Bóg jeden wie jaka historia rozegrała się pomiędzy tą mamą a profesorem 18 lat wcześniej. Ale owoc był jeden, najistotniejszy: donoszona ciąża i życie córki, która zjawiła się u progu swej pełnoletniości z bukietem kwiatów.

Smutek ogarnia, kiedy do batalii przeciwko poczętemu życiu dołączają się katolicy. Osoba wierząca rozumie, że życie ludzkie rozpoczyna się w momencie poczęcia, a więc od tej chwili podlega ochronie tak samo, jak każda inna osoba. Nie potrafię zrozumieć tego zaciemnienia umysłów. W pewnym sensie jest to również "kamyczek do ogródka Kościoła". Można by zapytać językiem neokatechumenalnym: "kto Cię katechizował?!". W jaki sposób ktoś otrzymał sakramenty Kościoła bez rozeznania jego ducha, jego motywacji i przekonań. Bycie chrześcijaninem to nie jest przynależność do jakiejś organizacji dobroczynnej, lecz świadczenie o Jezusie Chrystusie, "Miłośniku życia". Kwestia ochrony życia poczętego nie należy do dziedziny dowolności, różnicy poglądów politycznych, do których przecież wszyscy mamy prawo (i dobrze wiemy, że w Kościele swoje miejsce znajdują zwolennicy różnych partii - i tak jest dobrze!). W momencie, gdy na szali jest ludzkie życie, to ten, kto postrzega siebie za chrześcijanina i w kim działa Duch Święty, ma jasność umysłu i sumienia. Zawsze będzie bronił życia od jego zarania. Czy będę się utożsamiał z linią tej czy innej partii, jeśli w grę wchodzi życie ludzie, to ta partyjność idzie w odstawkę. 

Pani dr Joanna Banasiuk z "Ordo Iuris" (instytucja, która jest wnioskodawcą - a nie kler czy PiS - projektu ws. ochrony życia poczętego) w merytoryczny sposób wyraziła argumenty przemawiające za pełną ochroną dziecka poczętego. Chciałbym przytoczyć kilka elementów tej wypowiedzi.

Po pierwsze to, że poczęte życie jest postrzegane jako DZIECKO, a więc osoba i jako takiej przynależy się troska Państwa: "Ochrona dzieci w prenatalnym okresie ich rozwoju". Okres prenatalny jest więc jednym z okresów życia dziecka, tak samo pełnoprawnym jak czas po narodzeniu. 

Drugi argument jest bardzo wymowny. Jeśli mamy do czynienia z osobą ludzką, to jak się ma aborcja do zrozumiałego  domagania się zniesienia kary śmierci? J. Banasiuk: "W czasie, gdy powszechnie odstępuje się od wymierzania kary śmierci za nawet najcięższe przestępstwa, na świecie miliony niewinnych dzieci jest zabijanych w majestacie prawa". Gdzie się podziali rzecznicy praw obywatelskich? Gdzie są obrońcy zwierząt, którzy (słusznie) pochylają się nad ich cierpieniem, ale nabierają wody w usta, gdy chodzi o poczęte życie. Tak samo ekolodzy, którzy potrafią organizować wielkie akcje społeczne, przykuwać się łańcuchami do drzew, blokować budowę dróg, a wobec ARCY-ANTY-EKOLOGICZNEGO aktu aborcji milczą!

Dziecku poczętemu nadaje się status obywatela, a więc i pacjenta: "[...] projekt potwierdza, że dziecku, które jeszcze przed urodzeniem jest adresatem opieki medycznej, przysługują prawa pacjenta, w tym realizowane w jego imieniu przez rodziców prawo do informacji". Poczęta osoba zostaje wydobyta z nieokreślonego statusu "czegoś" i otrzymuje godność "kogoś". Otrzymuje jedynie w znaczeniu językowym, ponieważ ontologicznie nigdy nie była jego pozbawiona. Stąd też akty aborcji, w ujęciu chrześcijańskim, są zawsze atakiem na ludzkie życie, na osobę z pełnią praw obywatelskich do ochrony, szacunku i pokojowej egzystencji.

Stąd też bierze swój początek ewentualne sankcjonowanie aktów aborcji. Kara nie jest spowodowana tym, że łamane są prawa kobiety ale dlatego, że łamane są prawa małej osoby ludzkiej, której się pozbawia szansy na życie. Zabójstwo jest zabójstwem, niezależnie czy czyn ten wymierzony jest w osobę dorosłą, małoletnią osobę czy poczęte dziecko. Dlatego też: "[...] projekt przywraca prawnokarną ochronę życia dziecka poczętego, w miejsce dotychczasowej ochrony bezosobowego „stanu ciąży”. Tym samym każdy zamach na życie dziecka poczętego, podobnie jak każdy zamach na życie człowieka w późniejszym okresie rozwoju, winien pociągać za sobą karną reakcję państwa".

Nie będą to spokojne dni. Każdy kryzys ma też tę funkcję, że ujawniają się zamysły serc. Wiele osób stanie w prawdzie przed sobą i przed innymi. Wobec niezmienności nauczania Kościoła w kwestii ochrony życia poczętego nie należy jednak odtrącać tych, którzy myślą inaczej. Ideałem byłoby spotykanie się razem na modlitwie i dyskusji, klękać razem przed Chrystusem i czerpiąc z Jego Ducha szukać dialogu. Kto, jak nie On zna lepiej cenę życia i śmierci. Tak, tej krzyżowej przede wszystkim, ale również jest Tym, który ocalał spod miecza siepaczy podczas rzezi niewiniątek w Betlejem. Jedynie On może nam przemówić do serca. 

O. Sylwester Pactwa CSsR

Cytaty za: Sejmowe przemówienie dr Joanny Banasiuk z 22 września 2016 r. prezentujące projekt ustawy „Stop aborcji”.
http://www.naszdziennik.pl/mysl/167187,kompromis-zabija.html

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Zapomnienie o Bogu

Czy żyjemy w epoce zapomnienia o Bogu? A może, jak mówi mój Profesor, ludzie zapomnieli o tym, że zapomnieli o Bogu. Widząc, że "i bez Boga wszystko działa dobrze" (Bonhoeffer), wielu wygasiło to pytanie w swym sercu.

Ale czy ludzie stracili wiarę? Byłoby to w pewnym sensie lepsze rozwiązanie. Mając bowiem niegdyś wiarę, zachowują pamiątki wiary w sercu, a więc zawsze mają dokąd wrócić, zawsze ta ścieżka powrotu do domu jest w zasięgu ręki, a i ten dom czeka cierpliwie.... i można dostrzec, że migoce wciąż światło na zewnątrz, i przedziera się uparcie przez gałęzie drzew w najciemniejszą, deszczową i zimną noc.

Obawiam się jednak, że wielu młodych ludzi nie otrzymało takiego spotkania wiary. Nie zgodzę się z argumentami, że stwarzajmy chociaż dobry klimat w naszych kościołach, to może kiedyś sobie przypomną i wrócą. Nie do klimatu mają wracać a do Jezusa Chrystusa. Nie do młodzieżowego księdza i muzyki pop na liturgii lecz do spotkania ze Zmartwychwstałym.

Z czym wypuszczamy młodzież z naszych duszpasterstw. Czasem się boję, że stawiamy ich na pierwszej linii frontu zupełnie bezbronnych.

piątek, 2 listopada 2012

Na dynię

Nie wiem, czy śmiać się czy płakać. Przeglądając dziś różne newsy na fb natrafiłem na wiele zdjęć osób - bardziej lub mniej znajomych - przedstawiających "świętowanie" nocy z 31 października na 1 listopada. Zakrwawione twarze, pozorowanie trupów, rogate diabły, itd. Jednym słowem kpina ze śmierci. Swego rodzaju chęć oswojenia, zbagatelizowania tej rzeczywistości, która dla każdego z nas jest wciąż tajemnicą.

Jest też we mnie trochę złości i złośliwości. "Zakrwawieni" groźni zawodnicy, zawsze bezpieczni z telefonem do mamy pod ręką: super impreza, Mamusiu, jeszcze trochę zostanę, czy mogę? Tak, mamo, jestem ciepło ubrany, jest naprawdę super, właśnie przywieźli pizzę...

Chcesz chłopie śmierci? To idź na cmentarz. Mało ci? Idź na pogrzeb, stań nad otwartą trumną. Jeszcze mało? To idź do umierajacych. Wspieraj ich w ostatnich momentach ziemskiego życia. Chwyć stygnącą, umierającą dłoń i ogrzej ją ciepłem twojego zdrowego (jeszcze!) ciała. Spójrz prawdziwej śmierci w oczy i... milcz!

wtorek, 11 października 2011

Powyborczo-eklezjalnie

Mam mieszane uczucia. Toczy się we mnie walka pomiędzy dwiema wizjami: Boże, a może da się jakoś je pogodzić? 

Z jednej strony nieźle jestem wkurzony z powodu wyników wyborów w Polsce (również głosowałem, w ambasadzie). Może nie tyle dziwi mnie wynik PO, ile bardziej fakt, że co czwarty młody Polak poparł antyklerykała. Co czwarty młody Polak, którego - raczej - ewangelizowaliśmy (my - Kościół), daliśmy sakramenty, uczyliśmy religii. Takie są fakty. Powraca poważne pytanie dotyczące inicjacji chrześcijańskiej: na jakiej podstawie chrzcimy, jakie mamy "narzędzia" rozeznawania motywów, odróżniania religijności od wiary, zwyczaju od przekonania, gdy dopuszczamy do bierzmowania, gdy akceptujemy błogosławienie związków małżeńskich. Jeśli nam, kapłanom, po tylu latach formacji, zdarzają się upadki i dokonują się odejścia - to co dopiero z wiernymi świeckimi, którzy nie mają szans przejsć tej podstawowej foramcji we własnych rodzinach i parafiach.
Te wybory, to też zimny prysznic dla nas - ludzi Kościoła. Przejrzyj, zbudź się ze snu iluzji, nie uspokajaj się, że w innych krajach jest gorzej... Co, jako Kościół, robimy, aby ochrzczeni stawali się rzeczywistymi świadkami Zmartwychwstałego?

Z drugiej strony wiem, że "uczeń nie jest nad Mistrza" i że oznaką wiarygodności Kościoła były, są i będą PRZEŚLADOWANIA. W pewnym sensie to musi się stać! Nasz Zbawiciel, nie złorzeczył, gdy Mu urągano i  - jak kryminalistę - przybijano Go do krzyża. Nie złorzeczył, lecz modlił się za tych, którzy - z różnych powodów - byli wtedy zaślepieni. Jestem przekonany, że o wiele bardziej powinniśmy przyjmować postawę Chrystusa, sługi Boga, aniżeli iść na konfrontację z tym światem, używając jego metod. Powie ktoś, że prawdy trzeba bronić. Prawda obroni się sama. Tak, jak Jezus, wisząc na krzyżu, nie mówił: "Panowie, dajcie spokój, jesteście w błędzie, to nie tak, jak myślicie...", bo wierzył, że Jego opoką jest Ojciec i do Niego należy ostatnie zdanie i nie został zawstydzony zmartwychwstając dnia trzeciego; tak też my - chrześcijanie - upatrujmy naszego usprawieliwienia w Ojcu, w Jego Opatrzności, a nie w trybunałach ziemskich. 

Jest też pokusa stopienia się ze światem Być po trochu tu i tam. Otóż, wg mnie, to coraz trudniejsze. Coraz więcej jest przestrzeni, na których chrześcijanin mówi - to nie dla mnie. Owszem, za cenę utraty znajomości, czasem pracy... Akurat tutaj w Rzymie przeżywamy pewną sytuację. Otóż w jednym ze szpitali pracowało kilka sióstr zakonnych. Pracowały na podstawie kontraktu, w którym między innymi było zastrzeżone, że szpital respektuje nauczanie Kościoła w kwestiach etycznych. Kilka miesięcy temu kierownictwo szpitala zapowiedziało, że zmienia zapis i wprowadza metodę in-vitro. Siostry już dziś tam nie pracują. Podjęły decyzję, że odchodzą. Na pewno był żal i smutek, ale też nadzieja, że wierność Chrystusowi nie pozostanie zapomniana. 

Bo o to się rozgrywa walka: skąd płynie moje życie? Kto zabezpiecza mój los? Pieniądze? Szef? W kim pokładam nadzieję? No własnie, w kim - w czym? Weryfikuje to moja - nasza - codzienność. 

Dobranoc Państwu.

niedziela, 25 września 2011

"Gościu, siądź pod mym liściem...", a życie życiem

Trochę mnie to denerwuje i to już od dłuższego czasu! A teraz się to we mnie spotęgowało. Co? To! Nasza obłuda. Chlubimy się w świecie jacy to my - Polacy - jesteśmy otwarci, gościnni. Niczym lipa w Czarnolesie udzielająca swego cienia zmęczonemu wędrowcy. Na gościa z zagranicy to może i owszem. Bo przecież pokazać się trzeba. A wobec siebie? Jak wygląda nasza codzienność ta szara, deszczowo-poniedziałkowa?

Czyżby po latach komuny, negowania własności prywatnej, upubliczniania wszystkiego, wajcha odbiła w drugą stronę? 

Dobra, o co chodzi...

Chodzi o to życie codzienne, sąsiedzkie. Pamiętam, że w dzieciństwie normalną rzeczą było iść do sąsiadki pożyczyć cukier czy jajka. Drzwi od mieszkania właściwie zamykaliśmy dopiero na noc. W kamienicy czuło się wspólnotę z sąsiadami.

Potem przyszła nowoczesność. My, Polacy, dorabialiśmy się. Mieliśmy coraz więcej rzeczy, rzeczy, rzeczy, rzeczy, rzeczyyyyyyyyyy. I coraz mniej nas łączyło między sobą. Nowe drzwi, zamki antywłamaniowe, super domofony, monitoring. W końcu zniknęły nazwiska. Bo ochrona danych osobowych. Bo złodzieje, bo Cyganie, a może Niemcy znów najadą - a wtedy przecież nas nie znajdą. Rzeczywiście. Złodzieje zabijają się o to, kto pierwszy wyniesie Ci z domu dvd albo zmywarkę. Więc, Polaku, jesteś bezpieczny w swoim małym, ustabilizowanym świecie.

A kto mieszka za ścianą? A sąsiad coś jadł? Czasem dopiero odór rozkładających się zwłok dał znać, że z Panią spod 9 coś nie tak...

Wczoraj byłem u pewnej rodziny, tutaj, w Rzymie. Mieszkanie ogromne, lekko z 200 m2. Podchodzę do klatki schodowej, znajduję na domofonie ...nazwisko... Jest nazwisko! A byłem przekonany, że trzeba będzie się ratować komórką. Ale jest. I jest więcej nazwisk. I oni się tak nie boją? Tak nazwiska umiesczać, że każdy z ulicy przeczytać może? No nie boją się. A po 3 miesiącach życia tutaj - z tego, co widzę - jest to kraj o wiele bardziej niebezpieczny i kryminogenny aniżeli Polska. I się nie boją... Dzwonię, wchodzę... A więc można...

Jasne, że tego może od razu nie zmienimy. Ale może wpierw mentalność. Że ten obok, że ten przechodzień to mój bliźni, a nie wróg. 

Podczas udzielania sakramentu małżeństwa w momencie końcowego błogosławieństwa padają takie słowa: Wśród świata bądźcie świadkami, że Bóg jest miłością, aby stroskani i ubodzy, doznawszy waszej pomocy, przyjęli was kiedyś z wdzięcznością do wiekuistego domu Boga. 


Jan Kochanowski, Na Lipę

Gościu, siądź pod mym liściem, a odpoczni sobie!
Nie dójdzie cię tu słońce, przyrzekam ja tobie,
Choć się nawysszej wzbije, a proste promienie
Ściągną pod swoje drzewa rozstrzelane cienie.
Tu zawżdy chłodne wiatry z pola zawiewają,
Tu słowicy, tu szpacy wdzięcznie narzekają.
Z mego wonnego kwiatu pracowite pszczoły
Biorą miód, który potym szlachci pańskie stoły.
A ja swym cichym szeptem sprawić umiem snadnie,
Że człowiekowi łacno słodki sen przypadnie.
Jabłek wprawdzie nie rodzę, lecz mię pan tak kładzie
Jako szczep napłodniejszy w hesperyskim sadzie.


sobota, 4 czerwca 2011

spontaniczne echo fronodowo-eklezjalnych rozmyślań...

coraz dziwniej
coraz szybciej
obco
nieswojo

ochrzczeni barbarzyńcy
key account
M W Z W M

daliśmy sakramenty
bo się dawało
brali
bo się brało

jak perły przed wieprze
podeptane skarby
w błocie ufajdane

jeszcze się tli
knot nadłamany
pierwocina zasiana

bo Bóg sobie nie kpi
i będzie walczył
do końca
do ostatniego poruszenia piersi z oddechem życia

będzie walczył
bo walka
to nie o biuro, wypłatę, premię
ani nie o tytuł czy dom
(to wszystko zostanie)

to walka między wiecznym KOCHAM - KOCHAM WIECZNIE
a wiecznym NIENAWIDZĘ
i ta okrutna samotność - przeklęte dziecko egoizmu, "pępko-światowości"

Maryjo, módl się za nami, bo jesteśmy grzesznikami

czwartek, 17 lutego 2011

Brawo, Księże Biskupie!

Od dłuższego już czasu nurtuje mnie temat odpowiedniego przygotowania ludzi do przyjmowania sakramentów inicjacji chrześcijańskiej. Niejednokrotnie w różnych rozmowach ze współbraćmi, księżmi, czy też świeckimi poruszaliśmy tę sprawę - co robić, aby udzielane sakramenty były przyjmowane świadomie, dojrzale? Co robić, aby chrzest dziecka, czy też jego komunia, ślub nie były tylko oznaką tradycji, zwyczajem lecz dojrzałym wejściem w życie wiarą?

W duszpasterskiej pracy często jest się bezradnym. W obliczu anonimowości naszych miejskich parafii, w obliczu kryzysu wiary i porzucania praktyk religijnych często brakuje "narzędzi", które pomagałyby prowadzić parafian do dojrzałej wiary i do właściwego przyjmowania sakramentów. Nie chodzi o to, aby "mieć chrzest" czy "mieć komunię" lecz o wejście w logikę tego, co te sakramenty oznaczają, chodzi o spotkanie się z żyjącym Jezusem Chrystusem, Zmartwychwstałym Panem, który daje się nam we wspólnocie Kościoła.

Nigdy nie ukrywałem swojej fascynacji posługą biskupią Księdza Biskupa Zbigniewa Kiernikowskiego. Od 2002 roku, kiedy to przyjął sakrę i został skierowany do pasterzowania w diecezji siedleckiej, bardzo uważnie "śledzę" tę posługę. Na pewno wpływ na to ma związek Biskupa Kiernikowskiego z Drogą Neokatechumenalną, z którą też od lat szkoły podstawowej jestem związany. W swojej pracy Ks. Biskup kładzie duży nacisk na formację chrześcijańską diecezjan, na pogłębianie życia wiarą, na poznawanie liturgii oraz na egzystencjalną lekturę Pisma Świętego. Od kilku lat konsekwentne wprowadza w diecezji program duszpasterski "Chrzest w życiu i misji Kościoła" (była niedawno mowa, aby ten program przeszczepić do całego Kościoła w Polsce). Wykorzystuje do tego nowoczesne środki przekazu, jak radio (Katolickie Radio Podlasie) oraz blog (E-rozmowy o Dobrej Nowinie). Jego nauczanie jest również dostępne w sieci w archiwum radia oraz na specjalnie stworzonej stronie z plikami audio. Doceniam Biskupa za odważne i trudne kroki mające na celu prowadzenie ludzi do dojrzałej wiary (np. wskazówki dla duszpasterzy dotyczące udzielania sakramentów). Ostatnio zaś Ksiądz Biskup wprowadził w całej diecezji ujednolicony sposób przygotowywania rodziców i chrzestnych do sakramentu chrztu. Proszący o chrzest rodzice są zobowiązani wziąć udział w katechezach omawiających cztery grupy tematyczne (człowiek, etapy historii zbawienia, misterium paschalne Jezusa Chrystusa i liturgia sakramentu). Spotkania te nie mają być jedynie suchymi wykładami, lecz uczestnicy będą mogli odnajdywać się w omawianych zagadnieniach, szukać w tej zbawczej historii światła na swoje życie (audycja na ten temat TUTAJ).

Jest pewne, że nie wystarczy dziś tzw. zwyczajowe bycie chrześcijaninem. Presja świata wraz ze swą antychrześcijańską ideologią jest tak silna, że często jesteśmy bezradni. Problem też w tym czy rzeczywiście chrześcijaństwo jest tą drogocenną perłą, za którą warto oddać życie, czy Jezus Chrystus jest tym Najpiękniejszym, za którym warto pobiec? 
"Zabierz mnie ze sobą pójdziemy, pociągnij mnie za sobą biegnijmy, bardziej niż wino Twa miłość nas upaja, o jak cudownie kochać Ciebie. Powiedz mi Ty, o miły memu sercu, powiedz gdzie pasiesz swoją trzodę, abym już odtąd przestała być włóczęgą, przy trzodach innych pasterzy" (por. Pnp 1,2nn)
Właśnie inicjacja chrześcijańska od najmłodszych lat w parafiach ma prowadzić ludzi do zawierzenia swego życia Jezusowi Chrystusowi. On nie jest tylko jakimś tam autorytetem moralnym, nie jest po prostu nauczycielem. On jest jedynym Zbawicielem świata, który ma odpowiedź na każde nasze pytania, ma światło na cierpienie w naszym życiu, na krzyż, który się objawia.

Czasy, w których chrześcijaństwo-katolicyzm w Polsce były sprawą oczywistą - mijają!!! Pokazują nam to wydarzenia z ostatnich miesięcy - antyklerykalna walka z krzyżem. Odpowiedzią na te procesy jest nasze nawracanie się i wchodzenie w dojrzałe chrześcijaństwo, w intymną relację z Jezusem Chrystusem.

Dzięki takim inicjatywom, jak te Biskupa Kiernikowskiego - mamy możliwość dojrzewać w wierze pod czujnym okiem Pasterza. Brawo, Księże Biskupie! Życzę wielu łask i sił - zwłaszcza wobec walki z chorobą.  Dziękuję za wiele światła. 

wtorek, 25 stycznia 2011

Szawle, Szawle...


Szaweł – dyszał żądzą zabijania.
Liturgia dnia dzisiejszego stawia nam przed oczy postać Apostoła narodów, św. Pawła. Dzisiejsze święto ukazuje moment, w którym Szaweł spotyka Zmartwychwstałego Pana. To spotkanie diametralnie odmienia jego życie. Szaweł jest osobiście zaangażowany w walkę o czystość religii żydowskiej. Starannie wykształcony w prawie Izraela widział w rodzącym się Kościele zagrożenie dla wiary oraz skandal, że oto ukrzyżowany skazaniec jest rzekomym mesjaszem, synem Bożym.
Dzieje Apostolskie informują nas, że Szaweł „siał grozę i dyszał żądzą zabijania uczniów Pańskich” (Dz 9,1). Jego wrogość wobec chrześcijaństwa nie była więc tylko słowna, merytoryczna, lecz ukonkretniała się w czynach: Szaweł wtrącał do więzień mężczyzn i kobiety. Był zdeterminowany.
W jego gorliwej postawie możemy dostrzec niebezpieczeństwo uczynienia z religii oręża do walki z wrogami własnej wiary, a często po prostu z wrogami własnego – postrzeganego za jedynie słuszny – punktu widzenia, własnych racji. Może wybuchnąć taki poziom fanatyzmu, że w konsekwencji niszczyć będziemy naszych bliźnich w imię jakiegoś „boga”. A człowiek nigdy chyba nie jest tak zły, jak wówczas, gdy mylnie jest przekonany o tym, że czyni coś w imię Boga. Trzeba nam tutaj spojrzeć na nasze życie, na nasze wzajemne odniesienia. Przykładowo – kontekst ostatnich wydarzeń z Krakowskiego Przedmieścia pokazał nam, że bardzo łatwo, w imię krzyża, w imię Jezusa, jesteśmy w stanie z zapałem zwalczać naszych wrogów. Jakbyśmy chcieli tym krzyżem dźgnąć jego przeciwników. Logika Jezusa tymczasem opiera się na pozwoleniu na odrzucenie, na nie bronieniu się, na ukrzyżowaniu za miastem. Szaweł też stopniowo dochodził do tej prawdy.
Spotkanie pod Damaszkiem.
Szaweł zostaje jednak zatrzymany pod Damaszkiem. Ale nie przez ludzi. Zatrzymuje go światłość i głos. Jego zapalczywość, owo „dyszenie żądzą zabijania” zostają zdominowane przez Zmartwychwstałego Pana. Wkroczenie Chrystusa w drogę Szawła jest równie dynamiczne jak jego determinacja do stosowania przemocy. Szaweł zostaje nagle oślepiony – zostaje zabrana jemu w ten sposób jakby możliwość decydowania o sobie; w jednej chwili jego plan został przełamany. Szaweł jest upokorzony, powalony na ziemię, przestraszony.
Ten moment pokazuje nam, że to Bóg jest Panem historii, że On – jak to śpiewamy w pieśni – „każdy zamiar może zniszczyć”. W tej chwili nic nie znaczy wykształcenie Szawła, jego rzymskie obywatelstwo, jego determinacja. W jednej chwili stał się malutki.
Potrzeba nam kroczyć w pewnej kruchości. Pan Bóg naprawdę ma inną logikę aniżeli my w naszych międzyludzkich odniesieniach. Często nasz stosunek do bliźnich uzależniamy od funkcji, jaką oni pełnią, od władzy, bogactwa jakimi dysponują. A te wszystkie przymioty – choć same w sobie dobre – nie stanowią o wartości człowieka. Szaweł – patrząc z zewnątrz na niego – był człowiekiem sukcesu: doskonale wykształcony, posiadał autorytet, wzbudzał respekt, a nawet napawał lękiem. A to jednak Chrystus okazał się silniejszy. Więcej, to Chrystus pokazał Szawłowi prawdę o nim samym oraz ukazał drogę do autentycznej religijności, której kryterium jest miłość do Boga i (każdego!) bliźniego.
Znamienne, że głos, który słyszy Szaweł pyta, dlaczego ten go prześladuje? Przecież ten głos, to Chrystus, Zmartwychwstały Pan, Uwielbiony, będący w chwale Ojca. Ta scena rozgrywa się przecież po wniebowstąpieniu. Chrystus więc utożsamia się z prześladowanym Kościołem, z braćmi i siostrami wtrącanymi do więzienia, z kamienowanymi za wiarę. Kto prześladuje chrześcijanina ten prześladuje Chrystusa. Nie możemy tego wymiaru tracić z oczu zarówno gdy myślimy o prześladowaniach chrześcijan na świecie, ale również wówczas, gdy między sobą jesteśmy poróżnieni, gdy ranimy (słowem, czynem, myślą, obojętnością) naszych bliźnich. Wtedy również wyrządzamy krzywdę ciału Chrystusa, jakim jest Kościół.
Należy również na to utożsamienie się Chrystusa z Kościołem spojrzeć pozytywnie. Gdzie dziś można spotkać Chrystusa? Gdzie można Go dotknąć, doświadczyć? Jezus sam odpowiada: w Kościele – tam, gdzie są bracia i siostry, żyjący w miłości i jedności – tam ja jestem! Nie tyle budynek czy jakaś zewnętrzna struktura, ile raczej wspólnota braci i sióstr słuchających Bożego słowa i karmiących się Ciałem i Krwią Chrystusa. To tutaj objawia się Zmartwychwstały. To tutaj można Go spotkać. Tego samego co pod Damaszkiem.
Spotkanie przemieniające.
Wydarzenia spod Damaszku zapoczątkowują w życiu Szawła – Pawła nowy etap. Dokonuje się radykalna zmiana kierunku jego życia. Z prześladowcy, odpowiedzialnego za uwięzienia chrześcijan i pośrednio również za śmierć – np. Szczepana, staje się apostołem, ewangelizatorem. Spotkanie Jezusa odmienia jego serce. Ten, którego nienawidził, niszczył, stał się miłością jego życia, sensem istnienia. On już nie może inaczej żyć, jak tylko dla Pana. Spotkanie Chrystusa sprawi, że Paweł będzie czuł się pełnoprawnym apostołem. Choć sam do grona dwunastu nie należał, to jednak nie odczuwa żadnych kompleksów wobec „filarów” Kościoła. Poznanie prawdy o sobie i o Chrystusie oczyszcza Pawła. Doświadczenie przebaczenia, jakie otrzymał pomaga jemu kroczyć w pokorze i świadomości własnej słabości. Ważne, że Paweł nie boi się swojej historii. Nie ucieka przed nią, nie koloryzuje jej. Wie jakim był i o tym mówi wprost. Ale mówi również, że Chrystus okazał się większy od jego grzechu i zaślepienia.
Takie patrzenie na własne życie jest dla nas bardzo pomocne. Paweł uczy nas jak iść naprzód, nie będąc niewolnikiem swojej przeszłości, swoich grzechów. Potrzeba nam stawać w prawdzie o sobie: tak, jestem grzesznikiem, ale Bóg tego grzesznika kocha i pragnie uczynić z niego narzędzie zbawienia ludzi. Trzeba nam akceptować własną historię i przyjmować Boże przebaczenie i miłość.
Dla Chrystusa nigdy nie jest za późno, aby kogoś do siebie przyciągnąć. Nie ma takiej sytuacji, takiego zła, grzechu, z których nie wyprowadzałby Zmartwychwstały. Skoro miał moc nad zaślepieniem Szawła, posiada również władzę nad naszym życiem, nad naszymi pogmatwanymi historiami. Jezus zstąpił w każde piekło naszego życia, tam właśnie dociera światło Jego paschalnego cudu.
Krew św. Szczepana.
Pasja, z jaką „młodzieniec zwany Szałem”  prześladował Kościół doprowadziła między innymi do ukamienowania diakona Szczepana. Dzieje Apostolskie informują nas, że w tej egzekucji brał udział jako świadek, ale i też jako pewien autorytet, właśnie Szaweł, u którego stóp świadkowie złożyli swoje szaty podczas kamienowania (Dz 7,58). Istnieje związek pomiędzy męczeńską śmiercią Szczepana a nawróceniem Pawła. Oto w momencie śmierci św. Szczepan modli się za swoich oprawców prosząc, aby zostało im to przebaczone. Umierając Szczepan przedstawia Chrystusowi swoich zabójców. Tak wielka jest moc modlitwy męczennika. Jego krew, połączona z przelaną z miłości Krwią Zbawiciela, staje się posiewem ewangelii. Pierwszym zroszonym tą krwią jest Paweł. Głos Chrystusa pod Damaszkiem w pewnym sensie jest echem modlitwy Szczepana, aby Pawłowi i innym zabójcom zostało przebaczone. Chrystus wysłuchuje prośby męczennika.
Są wokół nas ludzie, którzy tak jak my wyznają Jezusa Chrystusa, kochają Go i spotykają się z Nim we wspólnocie Kościoła.
Istnieją również tacy pośród nas, którzy, choć formalnie, są katolikami, to jednak wiara nie została im nigdy w sposób dojrzały przekazana albo też utraciła swój smak – jak zwietrzała ewangeliczna sól. Ci mogą zostać przez nasze świadectwo „posoleni”. Mogą zobaczyć w naszym życiu inną logikę, logikę ewangelii, miłości Boga i bliźniego. Zobaczą coś, czego nie ma świat, coś, co jest dawane tylko w Kościele: naturę Jezusa Chrystusa objawiającą się w braciach i siostrach, w ich miłości i jedności.
Ale są także ci, którzy wprost prześladują Kościół, jak dzisiejszy patron. Istnieje pewna tajemnica zła w świecie. Są ludzie, instytucje, całe struktury, których celem jest walka z Chrystusem i Kościołem. I ciosy te spadają na konkretnych chrześcijan: na Ciebie i na mnie. Nadzieją na zbawienie tych ludzi jest oddanie za nich naszego życia. Może niekoniecznie od razu w sposób fizyczny. Ale oddanie życia – czyli nie bronienie się wobec spadającego na nas zła. Duch Święty, który w nas żyje dzięki sakramentom oraz głoszonemu słowu, sprawia w nas nową naturę uzdalniającą do miłości wroga. Ten oprawca, który w zamian za swoje zło otrzymuje miłość i przebaczenie oraz modlitwę wstawienniczą ze strony tego, kogo prześladuje, zostaje przez niego niesiony przed Boży tron. Zostaje obezwładniony darmowością Bożej miłości. I właśnie ten fakt może przyczynić się do nawrócenia i pokochania Boga tak, jak się to stało w przypadku św. Pawła.
Stać się narzędziem rozgłaszania ewangelii.
Prośmy, abyśmy nieśli w pamięci historię św. Pawła. Właśnie jego wybrał Chrystus, aby stał się narzędziem rozgłaszania ewangelii. Również nas dziś Zbawiciel posyła w ten świat, abyśmy stali się heroldami Zmartwychwstałego. Każdy z nas musi odnaleźć swój Damaszek, dostrzec ten moment, w którym spotkał Pana. Słowo Boże, sakramenty, historia życia – to te momenty i miejsca, w których spotykamy Zbawiciela. Niech dzisiejszy patron, św. Paweł Apostoł, wstawia się za nami u Chrystusa, abyśmy pobiegli za Nim całym naszym życiem, abyśmy uczynili z Niego – zmartwychwstałego Pana, sens naszego istnienia.

poniedziałek, 13 grudnia 2010

"Wyłaź, szczurze!" - czyli (nie)dobra nowina dla grzesznika

Jak co roku, tak i tym razem, nocą z 12 na 13 grudnia, pod domem Generała Jaruzelskiego odpowiedzialnego za wprowadzenie w Polsce stanu wojennego, zebrała się liczna grupa ludzi wyrażających swoją niechęć do tego człowieka. Tenże ma na swych rękach krew polskich Patriotów, ludzi, którzy nie zgadzali się na dyktaturę bolszewików w naszej Ojczyźnie. Jestem za tym, aby prawda wyszła na jaw, aby była usankcjonowana. 

Nie mogę się jednak zgodzić na zaszczuwanie człowieka pod jego własnym domem. Taka postawa nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem. Kim są ludzie, którzy z Bogiem na ustach, śpiewając "Rotę", a w niej słowa "tak nam dopomóż Bóg" - gardzą innym człowiekiem? Owszem, nawet jeśli jest zbrodniarzem, nawet jeśli ma krew na rękach, to drogą do prawdy nie jest nigdy nienawiść. Wstydzę się za tych chrześcijan, którzy ze znaku krzyża, ustawionego ze zniczy, uczynili tam, pod tym domem, broń nienawiści i upokorzenia drugiego człowieka. Jak przewrotnie można traktować krzyż. Symbol niezmierzonej miłości Chrystusa do wroga, symbol pojednania, stał się narzędziem nienawiści, stał się katapultą miotającą orędzie zemsty.
Dziś trzeba się modlić w intencji Generała Jaruzelskiego, o zbliżenie się (o ile się to jeszcze nie dokonało) do Chrystusa, o pojednanie z Bogiem, ze swoją historią, z ludźmi, których skrzywdził, o stanięcie w prawdzie.
Trzeba się modlić także za tych, którzy uważają się za sprawiedliwych i chcą przeprowadzać sprawiedliwość wg mentalności Barabasza, który walcząc w "słusznej sprawie" - zabił.
Jedyną drogą jest modlitwa, miłość i przebaczenie. Droga, którą pokazał Chrystus, umierając na krzyżu za każdego człowieka, za świętego i za zbrodniarza. Jednego i drugiego chce mieć bowiem przy sobie, w Królestwie Niebieskim, na  wieki.


"Dlatego w nagrodę przydzielę Mu tłumy, 
i posiądzie możnych jako zdobycz, 
za to, że Siebie na śmierć ofiarował 
i policzony został pomiędzy przestępców. 
A On poniósł grzechy wielu, 
i oręduje za przestępcami" (Iz 53,12).

niedziela, 31 października 2010

Osamotnienie - sytuacja Diabła

Na czym polega piekło? Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego na to pytanie odpowiada w 212 punkcie: 
Piekło oznacza wieczne potępienie tych, którzy umierają dobrowolnie w stanie grzechu śmiertelnego. Zasadnicza kara piekła polega na wiecznym oddzieleniu od Boga; wyłącznie w Bogu człowiek może osiągnąć życie i szczęście, dla których został stworzony i których pragnie. Chrystus wyraża tę rzeczywistość słowami: 'Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny' (Mt 25,41).
Wieczność polegająca na oddzieleniu od Boga. Żyjąc z dnia na dzień raczej nie myślimy o piekle, o wiecznym potępieniu. Wykonując poszczególne czyny zasadniczo nie myśli się o tym, że za te czyny trzeba będzie kiedyś odpowiedzieć - przed Trybunałem Boga. 
Chciałbym jednak w tym miejscu zatrzymać się nad doświadczeniem piekła już tutaj - na ziemi. Jakby tak spróbować pomyśleć w jakich momentach człowiek doświadcza na ziemi piekła.
Na pewno piekłem na ziemi są wszystkie wojny, konflikty, każdy przejaw nienawiści, rozdzielenia. Diabeł, to ten, który jest wiecznie osamotniony, kłamie, jest oszczercą, tym, który rozdziela, rzuca kłody pod nogi. W tym sensie zawsze, ilekroć w naszym życiu dochodzi do głosu podział - rozdzielenie, wrogość, nienawiść, zemsta, przemoc - doświadczamy piekła na ziemi lub też sami stajemy się jego twórcami. Ilekroć ktoś przez nasze zło wylewa łzy - tworzymy piekło.
Jeśli piekło w wieczności będzie oddzieleniem od Boga, jakimś okrutnym osamotnieniem, to czyż tutaj na ziemi nie doświadczają już przedsmaku piekła ci, którzy są osamotnieni? Człowiek potrzebuje relacji. Aby móc właściwie funkcjonować, to na każdym etapie jego życia potrzebny jest bliźni. Człowiek potrzebuje usłyszeć, że jest kochany, potrzebny - że nie jest tylko trybikiem w maszynie utylitarystycznego społeczeństwa.

Każdego dnia mijamy dziesiątki, setki osób. Każdego dnia spotykamy się z naszymi bliźnimi. Co o nich wiemy? Kim są w naszych oczach? Czy są braćmi i siostrami, czy może jedynie kolejnymi "etapami" na drodze naszej samorealizacji. Przypomina mi się tutaj dramat Zbigniewa Herberta pt. "Drugi pokój". Akcja rozgrywa się w mieszkaniu, w którym mieszkają wspólnie sublokatorzy: małżeństwo oraz starsza kobieta, która przyjęła małżonków w zamian za opiekę. Owa para zajęta jest przede wszystkim nasłuchiwaniem przez ścianę, czy ta kobieta, określana -przez autora mianem "TO" - jeszcze żyje, czy jeszcze daje oznaki życia, ponieważ oni z niecierpliwością czekają dnia, kiedy będą mogli przejąć pokój dla siebie.
Chrześcijanie nigdy nie powinni być samotni. Jedną z weryfikacji dojrzałości mojego chrześcijaństwa jest to, czy interesuję się moim bliźnim, tym konkretnym, żyjącym obok - choćby przez ścianę. Piekłem może więc być to osamotnienie. Życie dla siebie, wśród czterech ścian.
A księża? Zastanawia się ktoś jak ciężko może być księdzu? Zwłaszcza kiedy jest sam, na przykład na wsi. Odprawi mszę, ludzie pójdą do swoich domów, a on? On wraca do pustej plebani, czasem nawet bez obiadu. Kapłan nie powinien być osamotniony. Powinien być otoczony miłością swoich parafian. Nie mam na myśli tutaj jakichś płaskich relacji. Mam na myśli miłość owczarni do pasterza. Piekłem dla księdza może być osamotnienie. Liturgia, jaką wspólnie sprawujemy powinna mieć swoją kontynuację w życiu. Tak, jak w kościele podczas Eucharystii jesteśmy wspólnotą, tak samo później, w tygodniu, żyjemy według tej samej logiki, troszcząc się o siebie nawzajem, chcąc dla tego drugiego lepiej.
Istotnie - mniej piekła będzie wtedy na ziemi.

niedziela, 3 października 2010

Kenoza - łubudu z piedestału





Dziś podczas Eucharystii śpiewany był "Hymn o kenozie". Kenoza, czyli dobrowolne ogołocenie się, wyniszczenie się Chrystusa ze względu na zbawienie człowieka. Istotę tego uniżenia się Zbawiciela św. Paweł zawarł w liście do Filipian:

"Jeśli więc jest jakieś napomnienie w Chrystusie, jeśli - jakaś moc przekonująca Miłości, jeśli jakiś udział w Duchu, jeśli jakieś serdeczne współczucie - dopełnijcie mojej radości przez to, że będziecie mieli te same dążenia: tę samą miłość i wspólnego ducha, pragnąc tylko jednego, a niczego nie pragnąc dla niewłaściwego współzawodnictwa ani dla próżnej chwały, lecz w pokorze oceniając jedni drugich za wyżej stojących od siebie. Niech każdy ma na oku nie tylko swoje własne sprawy, ale też i drugich!



To dążenie niech was ożywia; ono też było w Chrystusie Jezusie. On, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi. A w zewnętrznym przejawie, uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci - i to śmierci krzyżowej. Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich i podziemnych. I aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest PANEM - ku chwale Boga Ojca" (Flp 2,1-11).



Moją uwagę szczególnie przykuł fragment o relacji wobec bliźniego. Jeśli mam Ducha Świętego, jeśli jestem chrześcijaninem - nie z nazwy jedynie - to odciśnie się we mnie owo wyniszczenie ze względu na drugiego - bliźniego. Dopóki będę w życiu skoncentrowany na sobie samym: na zaspokajaniu własnych potrzeb, na szukaniu własnej chwały i korzyści, na uciekaniu od cierpienia i wyrzeczenia (na schodzeniu z krzyża), dopóty nie zrealizuje się we mnie chrześcijaństwo. Tym papierkiem lakmusowym posiadania natury Jezusa Chrystusa jest życie "dla bliźniego". Św. Paweł w liście pisze, aby przenikało mnie to dążenie, które było w Chrystusie, a więc mam kroczyć przez życie "w pokorze oceniając (jedni) drugich za wyżej stojących od siebie".



Poprzez słuchanie słowa Bożego oraz umacnianie się sakramentami we wspólnocie Kościoła ma szansę rozwinąć się we mnie (w nas) ta nowa natura życia według logiki Jezusa Chrystusa, według uniżania się, zasiana w momencie chrztu świętego. Znamieniem owego życie jest właśnie to przedziwne traktowanie drugich. Przedziwne, bo jakże odległe od naszej codzienności. Nie zwykliśmy tak funkcjonować w naszych relacjach, aby ten drugi czuł się wyżej od nas. Zanurzeni jesteśmy w innej logice: drugi musi czuć przede mną respekt, drugi musi być zawsze drugi, a ja zawsze pierwszy. Nie mogę oddać swoich zasług bliźniemu, bo wtedy ja będę na gorszej pozycji, itd...
A teraz zamknijmy oczy i wyobraźmy sobie świat, w którym wszyscy kierujemy się tą sama zasadą: Ty jesteś ważniejszy ode mnie, a ja powinienem Tobie służyć. Rozpoczyna się właśnie wielki wyścig: kto pierwszy usłuży bliźniemu... I nie dlatego, aby coś osiągnąć, tylko dlatego, że to samo pragnienie przenikało Chrystusa. Wyścig: kto pierwszy wyskoczy z tronu swojego życia, kto pierwszy zleci z piedestału.
Rozejrzyjmy się więc w naszym religijnym życiu. Ile w nim tak naprawdę jest służby, a ile wegetacji w tzw. "religijnym sosie". Tak, ponieważ jeśli nazywamy się chrześcijanami, katolikami, a nie służymy bliźnim, to nasze chrześcijaństwo jest na etapie wegetacji.
Czyż to nie właśnie owa wegetacja sprawia, że wielu młodych ludzi odwraca się od Kościoła ze słowami o obłudzie i fasadowości chrześcijaństwa wiernych, z którymi się spotykają?
Panie Jezu Chryste, udzielaj nam dziś swojego Ducha, aby uzdolnił nas do wchodzenia w kenozę, w postawę służby wobec bliźnich. Prowadź nas do ukrzyżowania i uśmiercenia naszego egoistycznego (pępek świata) "widzimisię", aby zrodziło się w nas nowe życie skoncentrowane na pełnieniu Twojej woli, na służbie bliźnim, których chcemy postrzegać jako "wyżej stojących od siebie".

wtorek, 10 sierpnia 2010

Wyglądając przez okno w Monachium

Monachium.
Wyjrzałem przez okno.
Naprzeciwko w budynku dwóch czarnoskórych myje szyby u starszego człowieka. Na ulicy zatrzymała się śmieciarka, jakiś Arab ubrany w uniform pchał kubły ze śmieciami. A przy wyjściu z budynku szpitala młody Hindus-taksówkarz wyjmował walizki z bagażnika jakimś niemieckim emerytom.
W związku z tym kłębią się myśli.
Widać, że tzw. "gorsze" prace wykonują tutaj imigranci. Dlaczego? Niemiec nie będzie mył szyb innym ludziom? Niemiec nie będzie wywoził śmieci, czyścił metra? Czy to cena, jaką muszą płacić przyjezdni za życie w lepszym świecie? My, Polacy, również tutaj podobnie funkcjonujemy. Ale i w Polsce widać taki mechanizm. My z kolei z wyższością patrzymy na wschód. Niejednokrotnie w Warszawie słyszałem takie słowa: zatrudnimy sobie do domu Ukrainkę - do opieki, do sprzątania, itd.
A tymczasem, co siedzi w sercu murzyna czyszczącego szyby, czy araba pchającego kibel? Co myśli naprawdę o tym lepszym świecie?
Może myśli sobie tak: "Ehh, niemiaszki, spokojnie. Dzisiaj my wam sprzątamy kible, uśmiechamy się, rączo pracujemy, upiększamy wam wasz niemiecki uporządkowany świat. Ale jutro? Role się odwrócą. Jesteście tacy dobrzy w piłkę, a strzeliliście sobie samobója, strzeliliście sobie w stopę: rodzina i dzieci. Bez tego odwiecznego porządku żaden inny się nie ostoi. Musi być przekazywanie życia. Także - spokojnie. Przeczekamy was. Już widzicie, że jesteśmy wam potrzebni, nie poradzicie już sobie bez nas - taniej siły. Za kilka czy też kilkadziesiąt lat to ja będę pana zatrudniał, panie Hans....".

Może tak sobie myśli, może nie. Tak czy inaczej jest to pewien rechot historii, a i może Boża sprawiedliwość. W kraju, w którym walczono o tzw. czystość rasową, w kraju, w którym poniżano Arabów, Żydów, Cyganów, Polaków i wielu innych; dzieci tego Narodu mordowały - zaślepione zbrodniczą ideologią - miliony ludzi. I tutaj właśnie tak namacalnie widać mnogość ras i języków.
Może właśnie w tej chwili, w szpitalu naprzeciwko, jakiś dziadek ss-mann prosi czarnoskórą pielęgniarkę o zmianę pampersa.


P.S.
Polecam książkę: Jean Raspail, "Obóz Świętych".



wtorek, 27 lipca 2010

Pociąg. Tarnów - Kraków

Wsiadają.
Zmęczone kobiety.
Jest ich w wagonie kilka.
Znają się.
Jadą do pracy.

Rozmowa właśnie o pracy. O grafiku, o niesprawiedliwości.
Jadą do miasta, do pracy.
Intuicja podpowiada, że do marketu, na nockę.
Będą układać sery,
segregować po miejskich klientach rozrzucone produkty.
Mają całą noc.

A rano przyjdzie Pani.
Kupi jogurt i pedigree.

niedziela, 2 maja 2010

Jak złodziej po nocy

Wydarzenia z 10 kwietnia odcisnęły się na naszej Ojczyźnie pieczęcią bólu, zaskoczenia, buntu, osamotnienia. Zrodziły również wiele pozytywnych postaw. Naród, który częstokroć zwykł być sprowadzany do roli bezmyślnego konsumenta, "bracza", hołubionego, bo przecież potrzebnego, tylko podczas wyborów, pokazał sensus, zmysł.
Opadła skorupa ciemnogrodu, w tym przedziwnym zrywie Polaków, tych zwykłych - o spracowanych dłoniach i zmęczonych twarzach - bez PR-u, bez żelu na włosach, dostrzegłem Wielką Polskę. Polskę chwały, Polskę łopotu husarskich skrzydeł. A więc są. Bo wyszli na ulice. Wcześniej zamknięci w swych mieszkaniach, zabiegani i zatroskani o codzienność, o chleb, o to nasze: "a jakoś idzie". Wyszli na ulice, są! Zwykli Polacy. Piękni Polacy. Może i przez lata odurzeni błękitną manipulacją. Ale ten fakt spod Smoleńska obudził w nich - w nas - nadzieję na silne Państwo, na wzajemny szacunek, troskę, współczucie. Masz Polaku Złoty Róg. Nie zaśnij znów w błękitnym, konsumpcyjnym, żelowym śnie. Wróć do korzeni, do Mieszka I, do krwi Wojciecha, do października '78. Jesteśmy Solidarni.
Katastrofa 10 kwietnia pokazała mi również tę prawdę, że śmierć przychodzi jak złodziej w nocy. Spełnia się słowo z Ewangelii. Ona jest bezlitosna, dotyka swą kosą każdego - bez wyjątku! W jej obliczu drugorzędne jest ile mam pieniędzy, jaką posiadam władzę, co osiągnąłem, itd. Wszyscy równi. Śmierć tych 96 Polaków przypomniała mi o mnie, o mojej ludzkiej kondycji, że jak Oni, tak kiedyś ja! Przyjdzie jak złodziej po nocy, gdy się nie spodziewam. "Przyjdź Królestwo Twoje" - mówię codziennie. Czy wiem, co mówię? Modlę się o śmierć, o przejście do Ojca w Niebie.
To tak jak na koncercie Arki Noego: "Dzieci - pyta Litza - kto chce iść do Nieba?" Oczywiście dzieci masowo podniosły ręce. "A kto chce iść do Nieba dzisiaj?". Pustooo :)
Tacy jesteśmy. Sam tego doświadczyłem lecąc samolotem 4 kwietnia. Bałem się, pode mną kilka kilometrów. I myślę sobie: o co Ci chodzi? wierzysz, czy nie? Umrzesz wtedy, gdy przyjdzie czas! Więc przestań jęczeć, wyluzuj i ufaj!

Masz oczy a nie widzisz
masz uszy a nie słyszysz
drabina na północ, drabina na świat
głupstwo w oczach świata
puka w twoje okno
to złodziej po nocy
wyciągnij rękę

Czeka w moim sercu
puka w moje okno
stoi w moich drzwiach
mówi do mych myśli
zostań tu
serce znów zabije
uwolnij mnie
wyciągnij rękę

Gdzie jest Twoja śmierć
gdzie jest jej zwycięstwo
gdzie jest Twoja śmierć
gdzie jest jej zwycięstwo
głupstwo w oczach świata
zgorszenie i pośmiewisko
zmartwychwstał i Jest
wyciągnij rękę

Czeka w moim sercu
puka w moje okno
stoi w moich drzwiach
mówi do mych myśli
zostań tu
serce znów zabije
uwolnij mnie
wyciągnij rękę

Czeka w moim sercu
puka w moje okno
stoi w moich drzwiach
mówi do mych myśli
zostań tu
serce znów zabije
uwolnij mnie
wyciągnij rękę
wyciągnij rękę
wyciągnij rękę
wyciągnij rękę

Życie ludzkie jest ważniejsze
niż czyjeś małe interesy.

(Armia, "Inaczej niż zwykle")