poniedziałek, 15 grudnia 2008

Zabobon czy wiara

Jaki pożytek z bycia chrześcijaninem? Co daje wiara? To tylko niektóre pytania, z którymi się zmierzam. Było tak przez wieki w Polsce, że "się chrzciło". Dziecko się rodziło, przynosiło się je do kościoła i "się chrzciło". Nasza Ojczyzna od ponad 1000 lat jest naznaczona obecnością Ewangelii. Miliony ludzi, miliony uczniów Chrystusa. Przez wieki.
Spotkałem się z taką opinią, że Polska właściwie nigdy nie została schrystianizowana. Owszem, Polacy zostali ochrzczeni, ale nigdy tak do końca nie byli i nie są chrześcijanami, w sensie radykalnego życia Ewangelią. Teza dosyć odważna. Przecież znamy z naszej historii przykłady tylu odważnych świadków Chrystusa. Nie mniej jednak takie odważne i wydawałoby się - karkołomne postawienie sprawy, zmusiło mnie do pewnej refleksji. Czy rzeczywiście Ewangelia, nauczanie Kościoła posiada wpływ na codzienne decyzje jeśli chodzi o czyny, słowa, myśli... A co z falą rozwodów, jaka zalewa Polskę, a co z mentalnością antykoncepcyjną, a co z uzależnieniem od pieniądza, a co z antyklerykalizmem...? Mógłbym wymieniać i wymieniać. Czy więc tak naprawdę jesteśmy chrześcijańskim Narodem?
Wydaje się, że - oprócz oczywistych wyjątków - życie w Kościele jest traktowane mało poważnie, ot tak, jak kwiatek u kożucha. Pojawia się więc pytanie o to, kogo my wypuszczamy z Kościoła? Po latach formacji, katechezy.. A może jeszcze wcześniej trzeba szukać przyczyny: kogo my chrzcimy? Chrzcimy dzieci, których rodzice są - z założenia - gwarantami wiary. Obiecują Kościołowi, że przekażą temu dziecku wiarę. Aha. I chyba tutaj mamy problem. Bo rodzice, często sami wychowani w religijności ograniczonej ( a obecni rodzice, to dzieci rodziców tzw. pokolenia średniego, których młodość przebiegała w komunizmie, w czasach ośmieszania Kościoła ale i w czasach opozycyjnej walki ze zbrodniczym systemem bolszewizmu utrwalanego przez PZPR), przekazują to, co sami posiadają, czyli pewne formy rytualne, praktyki pobożne: że się właśnie chrzci, potem dziecko ma "przyjęcie", się chodzi z palemką, z koszyczkiem się chodzi, o - na groby, a jakże. Potem jest bierzmowanie - kuzyna na świadka (nie peniaj, tylko położysz rękę i powiesz moje imię temu biskupu, tzn. biskupowi...). Ale generalnie - żeby to jakoś wpływało na moje życie?
I nie przeszkadza takiej dziewczynie świeżo bierzmowanej puszczać się na prawo i lewo za perfumy czy ciuchy (nie mówię tutaj o sytuacji słabości, grzechu, lecz o podejmowaniu takiego stylu życia z pełną premedytacją). Tutaj taki wtręt (http://fronda.pl/news/czytaj/meczennica_xxi_wieku). Ta dziewczyna ze zdjęcia obok oddała życie za swoje dziewictwo. Było dla niej taką wartością, że wolała umrzeć niż je stracić. Co za kontrast. Plastikowe, różowe panienki, oczywiście chrześcijanki, zaliczają facetów za podarunki. Tutaj śmierć, tam dawanie za 200 pln - wystarczy jeszcze na waciki.
Myślę, że naszym problemem jest inicjacja chrześcijańska. Czy prowadzimy ludzi do dojrzłej wiary? Od dzieciństwa! Nie wystarczy nauczyć katechizmu, wprowadzić w obrzędy. To wszystko bez wiary jest niezrozumiałe i uciążliwe. Kościół - czyli my - musi uczynić refleksję. Nie wiem co. Może dzielić parafie na małe wspólnoty. A przede wszystkim nie możemy się lękać odmawiać sakramentów, gdy widzimy, że nie ma minimum wiary. "Nie dawajcie psom tego, co święte, i nie rzucajcie swych pereł przed świnie, by ich nie podeptały nogami, i obrociwszy się, nie poszarpały was samych" (Mt 7,6). Sakramenty to nie zabobony. Nie chrzcimy dzieci, żeby lepiej rosły czy nie chorowały. Musimy prowadzić ludzi do dojrzałej wiary, że Jezus Chrystus zmartwychwstał, że zyje we wspólnocie Kościoła, że przychodzi do mojego życia przez Swoje słowo i sakramenty. Umacnia mnie codziennie. I co najważniejsze - idąc za Nim radykalnie, nie tracę niczego, co piękne w moim życiu. Bycie chrześcijaninem nie sprawia, że jesteśmy zwolnieni z trudnych doświadczeń. Absolutnie nie. Lecz gdy one przychodzą, mamy światło na te sytuacje. Bo Chrystus, który przeszedł przez śmierć i zmartwychwstał, dodaje odwagi by w sytuacjach śmierci nie wątpić, nie odbierać sobie zycia, lecz kroczyć razem z Nim.

2 komentarze:

  1. Ciekawy wpis. W ogóle ciekawy blog, więc pozwolę sobie go regularnie czytać. :)

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nieraz udajemy,że jesteśmy dojrzali do przyjęcia Sakramentów świętych, bo tak trzeba..co ludzie powiedzą jak nie przystąpię. Ale co to za Sakrament , jeżeli nie jesteśmy w pełni gotowi, czy nie świadomi co ma nam dać jego obecność w naszym życiu.. ?czy ma być jakimś zbędnym elementem w naszym życiu..?? no tak to wygląda niestety...

    OdpowiedzUsuń

zostaw ślad...