czwartek, 21 maja 2009

Kryzys powołań?


Nie tak dawno wypowiedziano wiele uwag na temat kryzysu powołań. Badania przeprowadzone w polskich seminariach oraz w zakonnych zgromadzeniach męskich i żeńskich rzeczywiście wykazały istotny spadek liczby młodych ludzi wstępujących na drogę całkowitego pójścia za Chrystusem. Kryzys powołań… Ja również lekko szastałem tym stwierdzeniem – do czasu gdy uświadomiono mi pewną subtelną różnicę: to nie tyle kryzys powołań, co raczej kryzys powołanych! Przecież Bóg zawsze wzbudza nowe powołania do służby w Kościele. To z człowiekiem coś się podziało, to człowiek przeżywa kryzys, a nie Pan Bóg!
Na pewno można by w tym miejscu ukazać wiele przyczyn, z których powodu młody człowiek lęka się pójść za Chrystusem. Chcę się ograniczyć jedynie do kilku.
Problemem fundamentalnym jest kryzys wiary. Młody człowiek wychowany przeważnie w pewnym religijnym kontekście (religijnym „sosie”), nie zawsze otrzymuje formację do bycia chrześcijaninem. Owszem, uzyskał jakiś zbiór norm, które będą go określać jako chrześcijanina, zabrakło jednak wprowadzenia do osobistej, rzekłbym, intymnej relacji z Jezusem Chrystusem. Brakuje doświadczenia, że rzeczywiście Jezus Chrystus zmartwychwstał, żyje w swoim Kościele i ma wpływ na jego życie!
Kolejnym powodem, który sprawia, że Bóg nie może się „przebić” do serca młodego człowieka, jest lęk przed decyzją na całe życie. Mówi się, że dzisiejsze pokolenie młodych ludzi to pokolenie tymczasowe, pokolenie chwili, mocnego bodźca, pokolenie natychmiastowego efektu (chcę w tej chwili i mam w tej chwili – wymyśliłem kiedyś takie określenie: pokolenie enter), pokolenie „powierzchowne”. Boją się jednoznacznej deklaracji, że będą robili właśnie to, i w dodatku przez całe życie. Niestety, dzisiejsza kultura skłania do takich postaw. Idole młodych ludzi to często „wieczni chłopcy” lub „niewinne wariatki”, ludzie bez zobowiązań, głoszący, że na tym właśnie polega sens życia… Na tym tle droga życia kapłańskiego, zakonnego, a także małżeńskiego – droga nierozerwalności – wydaje się nie z tego świata.
Przyglądając się dalej młodemu człowiekowi, widzimy, że może go „blokować” lęk przed posłuszeństwem, przed zależnością. I znów – nasze czasy to promocja nieograniczonego wręcz indywidualizmu, swobody - „róbta co chceta”! Owszem, jest i w świecie jakaś zależność, np. od szefa w pracy. Ale taki człowiek wie, że jest z tym szefem kilka godzin, że może jakoś „wziąć go na przetrzymanie”. Pójście zaś za Chrystusem, np. we wspólnocie zakonnej, od samego początku zakłada, że będzie się zależnym, że to inni będą decydować o mojej pracy, o tym, dokąd i kiedy pójdę. Często wola przełożonych może się „nie uśmiechać” konkretnemu zakonnikowi, ale to jest właśnie ta „inna” logika – wierzyć, że Bóg tworzy moją historię, że prowadzi mnie przez życie, posługując się konkretnymi osobami, od których jestem zależny i wobec których jestem posłuszny.
Myślę, że na młodego człowieka rozważającego drogę swojego powołania może również negatywnie wpływać pewien antyklerykalny klimat, jaki daje się odczuć w naszym kraju. Owszem, większość z nas to katolicy, owszem, naszym rodakiem był Jan Paweł II, itd… Niemniej jednak w powszechnej opinii, w dużej mierze utrwalanej przez laickie media, panuje przekonanie, że być księdzem, osobą konsekrowaną to zmarnować swoje życie, to wejść w krąg osób, które mogą być zagrożeniem dla młodego człowieka. Oddać się Bogu na służbę w Kościele oznacza zrezygnować z założenia rodziny, a raczej – jak dziś to jest ukazywane – nie móc uprawiać seksu (bo to przecież dla współczesnego świata główny „bóg”).
Widzimy więc, że to nie Pan Bóg jest w kryzysie, lecz człowiek. Wiele kłód napotyka na swojej drodze. Nawet jeśli rodzi się w jego sercu pragnienie pójścia za Chrystusem, to w pewnym sensie może się czuć osamotniony. Na szczęście Bóg jest mocniejszy od wszystkich naszych przeciwników. I wierzę głęboko, że daje również siły, aby podjąć Jego wezwanie. Tylko czy młodzi ludzie wchodzą w środowisko, w którym głos Boga jest słyszalny? Myślę więc, że tym, na co należy położyć szczególny nacisk, jest wprowadzanie młodego człowieka w osobistą, intymną relację z Chrystusem. Czas spędzony na modlitwie, na słuchaniu Jego słowa i karmieniu się Jego Ciałem nie jest stracony i na pewno zaowocuje właściwym rozeznaniem swojej drogi.
A Ty? Czego się lękasz? Jeśli odczuwasz subtelny głos Chrystusa do pójścia za Nim – nie bój się! ON nie zabierze Ci niczego, co może uczynić życie pięknym, nie „okradnie” Cię ze szczęścia. Zaufaj temu głosowi i wyrusz w drogę: wbrew światu, może rodzinie, środowisku, ogółowi…
Słysząc tylko ten jeden, najpiękniejszy głos „Pójdź za Mną”, warto zostawić wszystko. Ja to uczyniłem, i gdybym musiał znów wybierać, zrobiłbym tak jeszcze tysiące razy. Nie żałuję żadnej sekundy w drodze za Chrystusem.

11 komentarzy:

  1. Ciekawy, dobry tekst. Ale prawdę mówiąc to tego założenia rodziny chyba żal najbardziej. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie...i tu jest ten problem. Co jest głosem Chrystusa który mówi "pójdź za mną" lub "bądź głową rodziny", a co jest chwilowym kaprysem... ja wiem, że odpowiedź jest w modlitwie(tak myśle)...

    OdpowiedzUsuń
  3. Problemem wiary, ale także problemem powołań, jest powszechnie lansowany schemat łatwego - "udanego życia", który wrył nam się głęboko w podświadomość. Przecież każdy z nas chce mieć "udane życie".
    Mnie zachwyca pewien paradoks; powszechnie uznane za "nieudane życie", jest często udanym życiem w duchu, udaną wiecznością. Ile tracimy, nie przyswajając tej prawdy. Wszyscy święci mieli "nieudane życie". I życie Jezusa, na czele było życiem "nieudanym", a mimo to Jezus zrobił z tego życia ideał, ideał nieudanego życia. Taa… "Nieudane życie", jest idealne, bo jest jezusowe. Trudno w to uwierzyć, ale w wieku 33 lat, Jezus był przegrany. Patrząc na Niego oczami mass mediów, mało kto słysząc słowa "Pójdź za mną" ruszy bez zastanowienia.
    Często myślimy, że jesteśmy przegrani, że mamy pustkę w sercu, ale przecież tylko pustka, może przyjąć pełnię.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jacku moja odpowiedź na twoje pytanie jest tu: http://cleric-marvell.blogspot.com

    Kryzys? Możliwe, ale swego czasu było jeszcze mniej odpowiedzi na Boże wezwania. Ważnym elementem jest też to że wiek licealny/studencki to wiek z niżu demograficznego. To też może decydować o ilości kleryków w Seminariach, postulantek w Zakonach i ilości Par małżeńskich.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Pozwolę sobie jeszcze wtrącić dwa grosze ;)

    Znamienna w tej dyskusji wydaje się obserwacja opisana w jednym z dokumentów Papieskiego Dzieła Powołań Kościelnych (In verbo tuo) "Ilu młodych nie przyjęło wezwania powołaniowego nie dlatego, że byli nieszlachetni i obojętni, lecz po prostu dlatego, że nie udzielono im pomocy w odkrywaniu samych siebie, odkrywaniu ambiwalentnych i pogańskich korzeni niektórych schematów myślowych i uczuciowych, w wyzwoleniu się ze swoich lęków i działań obronnych, świadomych i nieświadomych wobec powołania. Ile dokonało się aborcji powołaniowych z powodu tej pustki wychowawczej"

    Jak wielka nadzieja pokładana jest w osobach, odpowiedzialnych za wypełnianie tej pustki...

    OdpowiedzUsuń
  7. trzy drogi jakie ma do wyboru człowiek... małżeństwo, samotność i kapłaństwo, które wymaga nie lada odwagi, rzucenia się w tą przepaśc i do końca zaufania Bogu.
    Myślę, że chociażby maturzystów ogarnia strach, który spowodowany jest niemożnością całkowitego powierzenia swojego losu Bogu , takie pokolenie -edycja-cofnij-, gdy coś idzie nie po myśli....

    OdpowiedzUsuń
  8. tonie jest pokolenie X... faktycznie to jest POKOLENIE CHWILI... klikam i mam...

    OdpowiedzUsuń
  9. Trafiłam tu przypadkiem i powiem, że zaintrygował mnie ten tekst. Myślę, że mężczyźni boją się samotności. Kapłani są co prawda zawsze wśród ludzi, jednak wiem,że w głębi serca brakuje im własnej rodziny :) Boją się czy podołają tak odpowiedzialnemu i wbrew pozorom trudnemu zadaniu.
    Lub z innej strony, rzeczywiście mogą bać się reakcji ludzi, którzy coraz mniej ufają księżom. Śmiem tak mówić na podstawie własnych obserwacji oraz opinii moich rodziców, którzy uważają, że każdy kapłan, który ma mniej niż 40 lat życia za sobą nie ma prawa im sugerować co robią źle a co dobrze. Niestety nie mam wpływu na ich dziwny światopogląd.
    Pozdrawiam :)
    refleksje-bernadetty.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  10. Trafiłam tu przypadkiem i powiem, że zaintrygował mnie ten tekst. Myślę, że mężczyźni boją się samotności. Kapłani są co prawda zawsze wśród ludzi, jednak wiem,że w głębi serca brakuje im własnej rodziny :) Boją się czy podołają tak odpowiedzialnemu i wbrew pozorom trudnemu zadaniu.
    Lub z innej strony, rzeczywiście mogą bać się reakcji ludzi, którzy coraz mniej ufają księżom. Śmiem tak mówić na podstawie własnych obserwacji oraz opinii moich rodziców, którzy uważają, że każdy kapłan, który ma mniej niż 40 lat życia za sobą nie ma prawa im sugerować co robią źle a co dobrze. Niestety nie mam wpływu na ich dziwny światopogląd.
    Pozdrawiam :)
    refleksje-bernadetty

    OdpowiedzUsuń
  11. Poruszył Ojciec bardzo ważne aspekty charakteryzując współczesnego człowieka, uważam jednak że sporym problemem jest mentalność wielu formatorów czy to w seminariach zakonnych czy diecezjalnych. Bardzo często oczekuje się tzw. ,,gotowych produktów'' a zapomina się o współczesnych zranieniach które odciskają piętno na myśleniu i postawie młodych ludzi. Wielu kleryków po drodze przeżywa kryzysy i dobrze bo one są potrzebne ale rodzi się pytanie jak reagować na te kryzysy? Jako że na co dzień mam do czynienia z klerykami widzę że w tym konkretnym miejscu formatorzy o nich nie walczą gdy pojawia się burza i chcą odejść bez problemu odbierają dokumenty i odchodzą a potem okazuje się że to było chwilowe ale drzwi często są zamknięte! Innym zjawiskiem są łatki i opinie często raniące do szpiku kości, dlatego formatorzy niech nie czekają ale walczą o powołania bo skoro biskup czy prowincjał im powierzył skarb zakonu czy diecezji niech baczą by nie wypuścili z rąk tego delikatnego naczynia

    OdpowiedzUsuń

zostaw ślad...