niedziela, 25 września 2011

"Gościu, siądź pod mym liściem...", a życie życiem

Trochę mnie to denerwuje i to już od dłuższego czasu! A teraz się to we mnie spotęgowało. Co? To! Nasza obłuda. Chlubimy się w świecie jacy to my - Polacy - jesteśmy otwarci, gościnni. Niczym lipa w Czarnolesie udzielająca swego cienia zmęczonemu wędrowcy. Na gościa z zagranicy to może i owszem. Bo przecież pokazać się trzeba. A wobec siebie? Jak wygląda nasza codzienność ta szara, deszczowo-poniedziałkowa?

Czyżby po latach komuny, negowania własności prywatnej, upubliczniania wszystkiego, wajcha odbiła w drugą stronę? 

Dobra, o co chodzi...

Chodzi o to życie codzienne, sąsiedzkie. Pamiętam, że w dzieciństwie normalną rzeczą było iść do sąsiadki pożyczyć cukier czy jajka. Drzwi od mieszkania właściwie zamykaliśmy dopiero na noc. W kamienicy czuło się wspólnotę z sąsiadami.

Potem przyszła nowoczesność. My, Polacy, dorabialiśmy się. Mieliśmy coraz więcej rzeczy, rzeczy, rzeczy, rzeczy, rzeczyyyyyyyyyy. I coraz mniej nas łączyło między sobą. Nowe drzwi, zamki antywłamaniowe, super domofony, monitoring. W końcu zniknęły nazwiska. Bo ochrona danych osobowych. Bo złodzieje, bo Cyganie, a może Niemcy znów najadą - a wtedy przecież nas nie znajdą. Rzeczywiście. Złodzieje zabijają się o to, kto pierwszy wyniesie Ci z domu dvd albo zmywarkę. Więc, Polaku, jesteś bezpieczny w swoim małym, ustabilizowanym świecie.

A kto mieszka za ścianą? A sąsiad coś jadł? Czasem dopiero odór rozkładających się zwłok dał znać, że z Panią spod 9 coś nie tak...

Wczoraj byłem u pewnej rodziny, tutaj, w Rzymie. Mieszkanie ogromne, lekko z 200 m2. Podchodzę do klatki schodowej, znajduję na domofonie ...nazwisko... Jest nazwisko! A byłem przekonany, że trzeba będzie się ratować komórką. Ale jest. I jest więcej nazwisk. I oni się tak nie boją? Tak nazwiska umiesczać, że każdy z ulicy przeczytać może? No nie boją się. A po 3 miesiącach życia tutaj - z tego, co widzę - jest to kraj o wiele bardziej niebezpieczny i kryminogenny aniżeli Polska. I się nie boją... Dzwonię, wchodzę... A więc można...

Jasne, że tego może od razu nie zmienimy. Ale może wpierw mentalność. Że ten obok, że ten przechodzień to mój bliźni, a nie wróg. 

Podczas udzielania sakramentu małżeństwa w momencie końcowego błogosławieństwa padają takie słowa: Wśród świata bądźcie świadkami, że Bóg jest miłością, aby stroskani i ubodzy, doznawszy waszej pomocy, przyjęli was kiedyś z wdzięcznością do wiekuistego domu Boga. 


Jan Kochanowski, Na Lipę

Gościu, siądź pod mym liściem, a odpoczni sobie!
Nie dójdzie cię tu słońce, przyrzekam ja tobie,
Choć się nawysszej wzbije, a proste promienie
Ściągną pod swoje drzewa rozstrzelane cienie.
Tu zawżdy chłodne wiatry z pola zawiewają,
Tu słowicy, tu szpacy wdzięcznie narzekają.
Z mego wonnego kwiatu pracowite pszczoły
Biorą miód, który potym szlachci pańskie stoły.
A ja swym cichym szeptem sprawić umiem snadnie,
Że człowiekowi łacno słodki sen przypadnie.
Jabłek wprawdzie nie rodzę, lecz mię pan tak kładzie
Jako szczep napłodniejszy w hesperyskim sadzie.


1 komentarz:

  1. Widzę że nocne rozmyślania powoli robią się na nocne irytacje ;)

    Rzeczywiście coś jest nie tak z tą Polską podejrzliwością.. W Monachium miałem doświadczenie, gdy widziałem niezapięty rower na parkplatz'u i komentarz znajomego "ło w Polsce to by co już ukradli" jakby zapomniał, że jesteśmy w centrum nieformalnej dzielnicy polskiej...

    OdpowiedzUsuń

zostaw ślad...