środa, 11 kwietnia 2012

Wywiad dla e-sancti.net: Kapłaństwo - świadectwo wspólnoty czy samotnego zmagania?



Maria Rachel Cimińska: Rekolekcje na Sancti poświęciliśmy tematowi Powołania, gdzie poruszony został również temat kapłaństwa. Jaki obraz kapłaństwa powinien posiadać człowiek odpowiadając na drogę Bożego wezwania?
O. Sylwester Pactwa: Myślę, że każdy młodzieniec, który rozeznaje w sobie Boże wezwanie, posiada jakiś konkretny obraz kapłaństwa. Powołanie nie jest jakąś rzeczywistością wyrwaną z kontekstu. Jest wręcz przeciwnie. Mamy takie powołania, jakie są rodziny, jakie jest społeczeństwo, jakie są parafie – to jakiś miernik kandydatów do kapłaństwa. Ale bardzo często Pan Bóg, wołając do kapłaństwa, posługuje się konkretnymi księżmi, którzy stanowią dla kandydata jakiś wzór, punkt odniesienia Tak też było w moim przypadku. Patrząc wstecz dostrzegam konkretne twarze kapłanów, którzy stanęli na mojej drodze. Na pewno – sięgając bardzo wysoko – to w tych ostatnich latach takim puktem odniesienia był dla nas Jan Paweł II. To właśnie jego książkę „Dar i Tajemnica”, napisaną z okazji rocznicy 50-lecia własnego kapłaństwa, otrzymałem na 18–te urodziny od moich rodziców.
Poza tym szczególnym miejscem rozeznawania powołania jest liturgia. To wciąż spośród służby liturgicznej mamy najwięcej powołań. Dlatego też tak istotne jest piękno liturgii. Więcej w sprawie powołania zrobimy celebrując pięknie eucharystię, niż mówiąc najmądrzejsze konferencje. Widok księdza rozmiłowanego w Jezusie Chrystusie i Jego Kościele jest najpiękniejszą”powołaniówką”.
Oczywiście, w młodzieńczym wieku wiele osób i spraw się idealizuje. Takie jest prawo młodości. Wydaje się, że jestem w stanie „zbawić” świat. Później wyidealizowany obraz siebie, Kościoła i księży oczyszcza się, oszlifowuje. I tak musi być. Apostołowie wezwani przez Pana Jezusa też nie wiedzieli dokąd ich ta droga zaprowadzi. Gdyby od razu poznali swoją przyszłość myślę, że zrezygnowaliby z tej przygody, Ja przynajmniej chyba bym tak zrobił. Natomiast Chrystus jest wspaniałym pedagogiem i stopniowo wprowadza w dojrzałość.
M.: Każdym sterują pewne stereotypy, tak jest też w kwestii widzenia kapłanów - jak ludzie świeccy zniechęceni posługą kapłańską mogą się przekonać do wiarygodności kapłaństwa?
O.S.: Stereotypy mogą być bardzo krzywdzące. Sam widzę to po sobie, że nieraz uprzedzam się do kogoś lub czegoś, bazując jedynie na obiegowej opinii. W natłoku codziennych informacji obywamy się niestety ze stereotypami, z etykietkami naklejanymi na konkretne wydarzenia, a także przestajemy zważać na słowa, jakie wypowiadamy. Myślę, że powinniśmy jako chrześcijanie wytworzyć w sobie jakąś wewnętrzną zaporę, poprzez którą będziemy przepuszczać tylko rzeczy sprawdzone i dobre.
Zniechęcenie niektórych ludzi świeckich do kapłanów ma na pewno swoje źródło w stereotypach i w niesłusznych, krzywdzących ugólnieniach. Łatwiej jest dostrzec zło wyrządzone przez jednego księdza aniżeli dobro, jakie każdego dnia wykonują setki księży, braci i sióstr zakonnych.
Z jednej strony antyklerykalizm może być zawiniony poprzez nasze niedostateczne świadectwo życia, ale z drugiej strony istnieje też pewna duchowa strona antyklerykalizmu inspirowanego przez Szatana, który nienawidzi Kościoła i jego sług. My, którzy każdego dnia celebrujemy Najświętszą Ofiarę, jednamy ludzi z Bogiem i wspólnotą Kościoła, jesteśmy szczególnie narażeni na pociski Złego. O tym zdaje się wielu naszych świeckich braci nie pamiętać. Ostatnio mocno dotyka mnie obraz kapłana jako pasterza. My, oparci o Chrystusa – Najwyższego Pasterza – mamy być oparciem dla wiernych, jakimś jasnym punktem odniesienia – również poprzez strój. W wiernych ma być świadomość, że zawsze jest ktoś, do kogo mogą przyjść. Że ten kościół jest otwarty, że tam ktoś czeka, że na zewnątrz świeci się światło i gościnnie zaprasza, aby wejść.
Przezwyciężyć stereotypy możemy poprzez świadectwo własnego życia, poprzez osobiste, konkretne „bycie dla” drugiego. Oczywiście, że to boli, że to ofiara – bo oddaję swoje życie. Ale właśnie kapłaństwo, aby być prawdziwe, Chrystusowe, musi posiadać ten wymiar ofiary, umierania dla braci. Z drugiej strony krzywdzące stereotypy to też pole dla wiernych świeckich. To oni przecież codziennie są zanurzeni „w tym” świecie, posiadają różnorakie relacje z ludźmi również uprzedzonymi do Kościoła. To może właśnie w biurach, w warsztatach, podczas przerwy śniadaniowej czy „lunchu” jest ten moment, aby świecki katolik rozmawiał merytorycznie z adwersarzami czy po prostu z ludźmi niezorientowanymi bądź poszukującymi i ukazywał prawdę. Nie koloryzował czy wybielał, lecz ukazywał, na ile potrafi i zna, prawdę.
Różne formy „ataku” na Kościół mogą i powinny mieć również pozytywne zadanie. Mogą nas zmotywować o bycia świętszymi, do skoncentrowania się na istocie naszego kapłańskiego powołania: „Nie dając nikomu sposobności do zgorszenia, aby nie wyszydzono posługi” (2 Kor 6,3).
M.: Każdego zachęca się do bycia we wspólnocie – jak ową wspólnotę budują kapłani?
O.S.: Życie chrześcijańskie jest z natury wspólnotowe. I stąd te tak częste zachęty aby swoją drogę wiary realizować we wspólnocie Kościoła. Parafia jest tą przestrzenią, w której powinniśmy doświadczać źycia wspólnotowego. Anonimowość i osamotnienie to dwie rzeczywistości, które nie mają nic wspólnego z życiem chrześcijańskim. To też jest jakiś mój wenętrzny problem, z którym się borykam. Fakty są bowiem takie, że nasze wspólnoty parafialne często są olbrzymie i trudno jest zbudować relację z ludźmi z ławki obok. Załóżmy, że jestem osobą samotną i przestaję przychodzić do kościoła, ponieważ doświadczam jakiegoś strasznego kryzysu egzystencjalnego, wali mi się świat, tracę wiarę i w efekcie – nie ma mnie w kościele. To czy o tym ktoś wie? Czy ktoś się mną przejmie? Może sąsiad z ławki albo spod filara. I tyle. I to mnie jakoś mocno zastanawia – jak właśnie mają funkcjonować nasze parafie? Ojciec Święty Benedykt XVI podczas spotkań z młodzieżą wielokrotnie zachęcał, aby szukała różnych grup i wspólnot oraz aby podejmowała działalność w wolontariacie.
Kapłani są chrześcijanami, są pasterzami ale i braćmi we wspólnocie parafialnej i kapłańskiej. I oczywiście nas dotyczy to samo. Ja mam doświadczenie życia zakonnego, ono jest inne niż życie kapłana diecezjalnego. W pewnym sensie nam może być łatwiej, ponieważ nasze struktury niejako nas konstytuują wspólnotowo. Codzienna Eucharystia, codzienne modlitwy wspólnotowe, okresowe „revisio vitae”, wspólne posiłki, wspólne oglądanie telewizji – to na pewno pomaga. Oczywiście, że nawet we wspólnocie zakonnej może ktoś być zewnętrznie obecny a jednocześnie duchowo zupełnie gdzie indziej lub – co gorsza – osamotniony. Osamotnienie jest sytuacją na wskroś demoniczną, dlatego nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem, a tym bardziej z kapłaństwem. Dlatego tak ważne jest budowanie wspólnoty kapłańskiej czy zakoknnej nie w oparciu o nasze ludzkie projekty, lecz o Chrystusa, który nas tutaj powołał, i któremu służymy. Jeśli On będzie w centrum, jeśli Chrystus będzie moim „pryzmatem”, to nigdy nie skażę żadnego brata w kapłaństwie czy życiu zakonnym na osamotnienie.
M.: Czy Kościół ze swej strony wszystko uczynił aby przyszłych kapłanów już w seminarium uczyć bycia we wspólnocie czy też jest wręcz odwrotnie?
O.S.: Trudno mi wypowiadać się na temat całego Kościoła. Wiem to, co ja otrzymałem w seminarium i jestem za to wdzięczny. Z jednej strony otrzymałem bowiem głębokie poczucie ważności mojej wspólnoty zakonnej, jako mojej codzienności. Mam świadomość, że gdziekolwiek jestem, jestem reprezentantem mojego Zgromadzenia, jestem zawsze i wszędzie redemptorystą. Z drugiej strony otrzymałem formację do pracy we współczesnym Kościele, który w dużej mierze, na płaszczyźnie parafialnej, jest oparty o wpólnoty. Wspólnoty parafialne to nie są fanaberie ludzi świeckich, jakiś kolejny obowiązek, który wrzuca się księdzu na barki. To owoc działania Ducha Świętego w Kościele. Jeśli Bóg wzbudza charyzmaty i umieszcza je w Kościele, to ja nie mogę z tym dyskutować, lecz muszę być posłusznym. Zamknięcie się na to działanie Ducha Świętego jest śmiercionośne. Może się bowiem okazać, że nie rozpoznamy „czasu naszego nawiedzenia” i Chrystus pokornie przejdzie dalej i odda „winnicę” w inne, bardziej pokorne i otwarte ręce. Tam, gdzie w kościołach kwitnie życie liturgiczne, charytatywne, gdzie jest – oczywiście na miarę możliwości – wielki, wielokwiatowy ogród różnych wspólnot – tam są zawsze powołania kapłańskie i zakonne, tam rodzą się charyzmaty misyjne, tam tętni życie. A tam gdzie myśli się jedynie o pewnym ustabilizowanym życiu, całkowicie zabezpieczonym, bez ryzyka, bez niedogodności – też jak na dłoni widać, że to życia nie przynosi.
M.: Czy osoba świecka, jest zdolna zastąpić kapłanowi współbrata w kapłaństwie?
O.S.: Nie i nie powinna. Ale może inaczej na to spojrzę. W życiu kapłana muszą być i kapłani i świeccy. Jako stosunkowo młody kapłan bardzo potrzebuję świadectwa świętości innych kapłanów. Potrzebuję widzieć przed sobą tych, którzy już przeszli pewną drogę, którzy walczyli ze swymi słabościami, popełniali błędy i je naprawiali, którzy zawsze kochali i wciąż kochają Kościół. Potrzebuję takich punktów odniesienia, oparcia. Stąd tak ważne jest dla mnie to, aby mieć relacje nie tylko z księżmi młodymi, ale również ze starszymi. Na to zwrócił uwagę Benedykt XVI będąc wroku 2006 w Polsce. Na spotkaniu z księżmi powiedział, że młody kapłan musi mieć pewnego przewodnika, ojca, który będzie go wprowadzał w świat kapłańskiego życia. To bardzo ważne. Po seminarium jest się „zbawicielem” świata, nie ma rzeczy niemożliwych. A to nieprawda. I obecność takiego „starszego brata” jest niezwykle pomocna, aby motywować, a gdy trzeba to i hamować. Tu też istotna sprawa spowiedzi kapłańskiej. Spowiednika nie zastąpi żaden świecki człowiek.
Z drugiej strony jako ksiądz potrzebuję obecności świeckich, dla których uświęcenia jestem ustanowiony. To relacja obustronna. Moje życie, moja posługa, ma dla nich stanowić jasny drogowskaz życia. A dla mnie ich obecność ma być jeszcze większą motywacją aby oddać siebie. Bardzo potrzebuję widzieć rodziny, małżeństwa, które żyją w jedności, kochają się, służą sobie wzajemnie. A oni potrzebują widzieć moje oddanie Kościołowi, konkretnej wspólnocie. Widzę tutaj też ogromne bogactwo celibatu i ślubu czystości. Kapłan jest poślubiony swojej wspólnocie, ona jest jego oblubienicą. Jeśli nie jestem zaślubiony żadnej konkretnej kobiecie, rodzinie – to znaczy, że każdy ma do mnie prawo, że ja jestem tutaj dla wszystkich bez wyjątku.
Ogromnie cenię sobie relacje z rodzinami. Kiedy się z nimi spotykam, rozmawiam, widzę jak wygląda życie codzienne, jakie mają radości i smutki. To mnie ustrzega przed wyalienowaniem się, przed bujaniem w chmurach. My, księża, musimy stąpać twardo po ziemi, być realistami i jednocześnie serce mieć przy Bogu i ludziach. A cóż bardziej może nam pokazać realność życia, aniżeli rodzina. Wszyscy z nich wyszliśmy, mieliśmy swoje obowiązki, prace. I nigdy nie możemy tracić tego z oczu. Jeśli doświadczyłem co to ciężka praca ojca i matki, jeśli sam miałem swoje obowiązki, to nigdy nie będę dyrygował i pokazywał palcem. Habit czy sutanna się nie rozpruje jeśli schylę się po śmiecia, umyję toaletę, korytarz czy zmyję po sobie naczynia...
Osobiście mam kontakt z wieloma rodzinami, które są na Drodze Neokatechumenalnej. I widzę, że one – oprócz tych codziennych zmagań, bardzo przyziemnych – odnajdują w sobie ducha misyjnego, chcą ewangelizować, wyjeżdżać na misje – często z dużą liczbą dzieci. Obcowanie z tymi ludźmi jest na pewno płodne dla kapłaństwa. Niesamowicie motywuje i czasem wręcz mówi: przestań się nad sobą użalać i idź naprzód.
Dziś 2 kwietnia, siódma rocznica śmierci Jana Pawła II. On przecież był cały czas otoczony ludźmi świeckimi, jego pasjonował człowiek. Jestem przekonany, że każdy kapłan może właśnie w Janie Pawle II odnaleźć wzór relacji ze świeckimi. To droga piękna i owocna.


M.: Bóg zapłać za rozmowę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

zostaw ślad...