czwartek, 1 lutego 2007

Dziecinstwo


Z Wujkiem Ryśkiem

Chyba jakiś zapłakany byłem.
Oczywiście nie pamiętam tego epizodu.
Mama coś mówiła, że wtedy wróciłem z plaży.
Ale dlaczego płakałem? Nie wiem.





Zabawa karnawałowa w "Zerówce"

Chyba każdy chłopiec
chciał mieć strój kowboja,
indianina albo żołnierza -
byle jakaś broń była.
Mnie udało się pożyczyć od kuzyna
kapelusz i colty.








Dzieciństwo było okresem jakiejś beztroski. Nie wiedziałem jeszcze - nikt tego chyba nie wie - że świat dorosłych może być tak skomplikowany. Nie wiedziałem nic o intrygach, podchodach, świństwach. Dla mnie źli to byli Niemcy - ci z II Wojny Światowej. I jak się bawiliśmy w "strzelanego" to ja byłem Polakiem.
Zabawy w "chowanego", "strzelanego", "głupiego Anglika", "państwa i miasta". Później przyszedł czas na grę w karty - w "macao", "kuku" i oczywiście w "chiński upadek japonii". Babcia nauczyła mnie potem grać w "tysiąca" i w "66".
Zawsze jednak rządziła piłka nożna. To ten sport wyznaczał nam życie. o ile inne zabawy były tak przy okazji, to "noga" była najważniejsza. Właściwie , to gram w piłkę (do dziś) od 6 roku życia. Najpierw było - pamiętam jak mówił Sebastian (ps. Czacha): "Stań na bramkę, postrzelam Ci trochę". No i stawałem. Potem już przychodzili młodsi i to oni stawali, a ja strzelałem.
Na I Komunię dostałem taką super piłkę - Wujek i Ciocia przywieźli ze Szwecji. Było na niej napisane: Brasil. To był rok 1988; takich piłek w Polsce nie było. Jak przynosiłem na podwórko, to zawsze graliśmy tą moją.
Ja w ogóle, to jakoś bardziej na podwórku wolałem być niż w domu. To znaczy - dużo czasu spędzałem z kolegami. Myślę, że to pozytywnie wpłynęło na moje oderwanie się - obcięcie pępowiny - od domu. Nie było mi trudno po prostu wyjechać z domu, by iść za powołaniem.





...odeszliśmy już, jak młodzi chłopcy; a wraz z nimi pierwsze, najświętsze ideały...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

zostaw ślad...