sobota, 4 grudnia 2010

Powietrzne refleksje egzystencjalno-eklezjalne - gdzieś nad Atlantykiem

Zapiski z Moleskine'a
(Moleskine - marka legendarnych notatników; towarzyszy mi w podróżach)
Lot, gdzieś nad Atlantykiem. Wcześniej, na lotnisku, ludzie jeszcze anonimowi, każdy ze swoją sprawą. Sytuacja zmienia się już w autobusie dowożącym pasażerów do samolotu. Bo z tych anonimowych dotąd osób stworzyła się konkretna grupa "skazana" na siebie, w jednym samolocie, 10 km nad ziemią. Na tę chwilę razem, z konieczności. Później, na lotnisku, znów wrócą do swych spraw. Taka chwilowa, przymusowa wspólnota. Dość specyficzna. Ale czy nie jest podobnie w kinie, w autobusie, w pracy, w szkole? Na chwilę razem. A potem co? Potem swoje życie.
Jest szansa w Kościele, aby wspólnota trwała niezależnie od zewnętrznych okoliczności. Nie myślę tylko o budynku, lecz o życiu chrześcijańskim we wspólnocie Kościoła. W niej to, po liturgii, wspólnota się nie kończy - a raczej nie powinna się skończyć. Troska o bliźniego idzie dalej, idzie ze mną w życie.
Na przeszkodzie staje tutaj anonimowość - że w gruncie rzeczy nie wiem z kim jestem w kościele (budynku) i w Kościele (wspólnocie). I to nasze przychodzenie do kościoła ma w sobie coś z tego samolotu, z którego też piszę: weszli, polecieli i wyszli. Na ile to możliwe trzeba nam przełamywać anonimowość i obojętność.

2 komentarze:

  1. To jest możliwe, ale myślę, że dziś - mówiąc o czasach, jest do tego potrzebna specyficzna odwaga.
    Pozdrawiam ciepło.

    OdpowiedzUsuń
  2. Lata się, jo? Good luck in US!

    OdpowiedzUsuń

zostaw ślad...