- Panu dziękujemy.
- Ale ja…
- Tak tak, dobrze, dziękujemy.
- Ale ja jestem młody, przecież dopiero zacząłem…
- Jest Pan młody, ale są młodsi, bardziej twórczy i oddani – tacy, jak Pan kilka lat temu. Czas tak szybko leci. Eh wczoraj Pan, dzisiaj oni, jutro inni. Tak to się już kręci.
- Ale przecież ta praca, to całe moje życie, oddałem się w zupełności. Te zarwane noce, przecież rozwód… Wszystko dla…, a teraz tak po prostu?
- Tak wiemy, ale sam Pan rozumie. Przepraszam, ale spieszę się na spotkanie. Do widzenia. Aha, proszę tylko pamiętać o zdaniu legitymacji i służbowych rzeczy na recepcji. Piękna dziś pogoda, nieprawdaż? Miłego dnia.
Tak wrócić do majowego poranka. Pierwsza komunia. Bezpieczne dzieciństwo. Dom, stół, Rodzice. Oaza spokoju. Potem szkoła jedna i druga, uczelnia, szybka kariera.
Bóg? No został wtedy, w maju. Został przy stole komunijnego przyjęcia. Dostał papierki od prezentów, oranżadę i tort.
Bóg – taka trampolina, żeby się wybić w dorosłość. No sorry, ale chyba już wiesz, że nikt tak naprawdę nie traktuje Cię poważnie. Przydawałeś się, owszem, były momenty. No ale przecież potem życie musi się rządzić swoimi prawami. A tak poza tym, to trochę obciach z Tobą dalej. Weź zostań. Sam rozumiesz. To nie są strefy dla Bogów. Albo dobra, weź czekaj w pogotowiu – no wiesz, jakby co, to wtedy zadziałasz. Może być? Bo teraz, to wiesz – to będzie porażka, żeby z Bogiem tutaj startować. Przepraszam, ale spieszę się na spotkanie.
dobre :)
OdpowiedzUsuńzgadzam się z poprzednikiem.
OdpowiedzUsuń