Przeżywamy (30 listopada) we wspólnocie Kościoła święto Św. Andrzeja Apostoła. Ewangelia ukazuje nam powołanie na apostołów dwóch braci: Andrzeja i Szymona, zwanego Piotrem oraz dwóch innych braci: Jakuba i Jana, synów Zebedeusza. Z początku św. Andrzej należał do grona uczniów Jana Chrzciciela, później jednak dołączył do grona naśladowców Chrystusa. Wg tradycji św. Andrzej głosił Ewangelię na terenach późniejszego Bizancjum, w Azji mniejszej i w Grecji, gdzie też poniósł śmierć męczeńską w mieście Patras, ukrzyżowany na krzyżu w kształcie litery „x”. Znak ten z czasem nazwano „krzyżem św. Andrzeja”. Dzisiejszy Patron otaczany jest wielką czcią również w Kościele Prawosławnym.
Św. Andrzej zostaje powołany przez Chrystusa w zwyczajnych okolicznościach – podczas swojej pracy. Chrystus wkracza w jego i jego brata świat i powołuje ich, aby stali się rybakami ludzi. Widzimy więc, że Chrystus wzywa ludzi zajmujących się konkretnymi sprawami, mających określone zajęcia, obowiązki i zdolności. Dokonuje się to w konkretnym miejscu i czasie, ponieważ miejscem spotkania z Bogiem jest zawsze nasze życie, nasza rzeczywistośc, realia, w których żyjemy. Bóg nigdy nie niszczy naszej historii. Przeciwnie, bazuje na niej i pośród niej właśnie przeprowadza swoją wolę. Nawet jeśli nasza historia jest dla nas trudna, może wstydliwa, nawet jeśli nie akceptujemy jej konkretnych momentów – dla Boga nie stanowi to przeszkody. Przeciwnie, w naszej małości może okazać się wielkość Boga. On bowiem patrzy dalej, poza nasze często ograniczone i zasępione spojrzenie.
Możemy być pewni, że i św. Andrzej miał chwile słabości, zwątpienia. Nie był w tym różny od nas. Nie wiemy nic, aby stawał w obronie Chrystusa podczas Jego męki i śmierci na krzyżu. Mógł więc mieć chwile słabości i zwątpienia, lęku i ucieczki. Ale pozostał uczniem Jezusa. Apostoł bowiem, a więc i chrześcijanin, to ten, który kroczy przez życie świadomy własnej słabości, w pokorze i kruchości. Kroczy naprzód oparty o jedyną skałę, Jezusa Chrystusa.
Za Mną
Dziś Zbawiciel mówi do Andrzeja i Piotra: „Pójdźcie za Mną”. To bardzo ważne, owo „za Mną”. Czy jestem w stanie dać się prowadzić Chrystusowi. Iść za NIM tam, dokąd ON chce; tam, gdzie ON mnie widzi? Dziś w dobie „mega indywidualizmu”, kiedy promowana jest nasza niezależność i samowystarczalność, trudno jest nam iść za kimś innym, trudno jest się zawierzyć. Co krok nasza podejrzliwość nakazuje nam nieufnie patrzeć na jakiekolwiek propozycje dotyczące naszej osoby. Ile to razy słyszeliśmy – może już w dzieciństwie: „Umiesz liczyć? Licz na siebie” albo „nie ufaj nikomu”, „to ty jesteś sobie sterem, żeglarzem i okrętem”...
Jeśli trwamy w takim przekonaniu, to powinniśmy sobie to uświadomić w miarę szybko – im szybciej, tym lepiej. Im szybciej dostrzeżemy, że mamy pokusę albo wręcz jesteśmy „pępkami” świata, którym nie uśmiecha się słuchać kogokolwiek, które chcą, aby wszystko tańczyło wokół nich – tym mniej zniszczymy po drodze naszych bliźnich i również sami sobie mniej zaszkodzimy. Bo w imię czego dziś tylu ludzi cierpi? Nie myślę teraz o chorobach, lecz o tym piekle, jakie sami potrafimy sobie zgotować! Właśnie w imię tego, że ja – człowiek stałem się osią świata (axis mundi) i wszystko ma być podporządkowane moim zamysłom. Jeśli to ja jestem najważniejszy, jeśli to ja nie chcę służyć i cierpieć dla bliźniego – tracić swoje życie, jeśli to ja chcę wciąż więcej i więcej – oto piekło na ziemi. I nikt mnie nie zatrzyma w przeprowadzaniu mojej woli. I w imię tej woli rozpadają się rodziny; w imię tej woli zdradzamy, porzucamy dzieci, mścimy się, zakładamy sprawy sądowe – bo moje musi być na wierzchu, bo ja nie chcę cierpieć! Ja chcę żyć! Nie uśmiecha mi się iść za Chrystusem dokąd ON zechce! Nie chcę być jak On, jak potulny baranek prowadzony na rzeź. Tu się kończy moja religijność, bo w gruncie rzeczy nie wierzę, że moim oparciem jest Ojciec z Niebie. Msza mszą, kościół koścołem, ale moje życie jest moje! Bóg jest w niebie, jest daleko, ja muszę sobie na ziemi radzić sam! Ilu z nas tak nie myśli?
W stronę wiary żywej
Oczywiście – św. Andrzej też przeszedł swoją drogę – słuchał słów Chrystusa, przebywał z Nim, widział Jego cuda. Musiał dojrzeć do bycia świadkiem Zbawiciela. Musiał przede wszystkim doświadczyć tego, że Jezus Chrystus, ukrzyżowany i pogrzebany – zmartwychwstał i żyje! Doświadczył, że w Chrystusie, w Jego śmierci i zmartwychwstaniu zostały przebaczone wszystkie grzechy. Zesłanie Ducha Świętego dodało zaś apostołom odwagi, aby wyruszyć głosić tę dobrą Nowinę innym narodom.
Wydaje się, że to właśnie jest newralgiczny punkt autentyczności naszego chrześcijaństwa. Jest to pytanie o obecność w naszej historii tych mocnych spotkań z Chrystusem Zmartwychwstałym. Bez żywej wiary, to wszystko, co słyszymy w Kościele, może nam się jawić jako czysty moralizm, a przykazania Jezusa jako nowina bardziej uciążliwa, aniżeli dobra. Tylko człowiek, który zobaczył w historii swojego życia, że jest grzesznikiem i że Bóg w Chrystusie całkowicie przebacza mu grzechy, może o tym świadczyć. I więcej: tylko człowiek, który widzi, że podążanie za Chrystusem w 100% naprawdę czyni go szczęśliwym, że wzystko, co przychodzi, co się dzieje, jest łaską Boga – taki człowiek staje się, przez samą swoją obecność, apostołem.
Czy ja doświadczyłem, że On naprawdę mnie kocha takim jakim jestem; że On mi przebacza grzechy i pomaga iść naprzód? Możemy powiedzieć nawet coś, co wydaje się skandaliczne: Tylko Chrystus kocha nas i jednocześnie nie oczekuje, że się zmienimy! Albo inaczej: kocha nas tak samo, niezależnie od tego, czy jesteśmy przy Nim, czy też daleko od Niego! Proszę się nie gorszyć. Taki jest nasz Zbawiciel. Czy ktoś inny nas tak kiedykolwiek kochał? Nie! Zawsze, wcześniej czy później, wychodzą na wierzch nasze ludzie oczekiwania, nasze pretensje. A Chrystus nie! On kocha nas zawsze tą samą miłością. I właśnie doświadczenie tej miłości, która jest namacalna we wspólnocie Kościoła, w znakach sakramentalnych, jest w stanie uczynić nas jej świadkami. Tak jak apostołowie spotkali zmartwychwstałego Pana, zostali umocnieni Duchem Świętym, przekonując się, że śmierć została pokonana, tak samo my, dzieci Kościoła, dzisiaj możemy to właśnie przeżyć. Oto nasze grzechy są odpuszczone, oto Chrystus, zupełnie za darmo daje nam nowe życie, które bije ze źródła chrzcielnego, które jest umacniane słuchaniem słowa i sakramentami oraz braterskim życiem we wspólnocie.
Wyruszyć natychmiast
Ważne jest również owo „natychmiast”, które wybrzmiewa w dzisiejszej Ewangelii. Piotr i Andrzej nie stawiali żadnych warunków, nie wiedzieli też w co wchodzą. Zostawili swoje zabezpiecznie – pracę – i poszli za Chrystusem. Odtąd to On staje się dla nich nową drogą życia. Czy my odnajdujemy w sobie tę odwagę, jaką miał Andrzej? Czy jesteśmy w stanie całkowicie zawierzyć Chrystusowi ufni w to, że to On jest autorem naszego życia i że możemy na Nim całkowicie polegać? Czy jesteśmy w stanie dziś na nowo wyruszyć za Chrystusem – i to natychmiast? Tam, dokąd On nas pośle? Czy chcemy oddać nasze ciała i dusze – to wszystko, co nas stanowi – dla ewangelizacji?
Chrześcijanin, jeśli przeżywa swoje życie w głębokiej, intymnej relacji z Jezusem Chrystusem, nigdy nie będzie miał tzw. „świętego spokoju” i „małej stabilizacji”. Zawsze bowiem nadarzy się sposobność, aby zwiastować Ewangelię. I nawet jeśli spotyka nas w zamian cierpienie, jakaś forma umierania (strata przyjaciół, posady w pracy, bycie traktowanym jak ktoś niespełna rozumu, itd.) czy nawet faktycznie śmierć – to i tak jesteśmy spokojni, ponieważ naszą ostoją i gwarancją jest Jezus Chrystus. Jego Duch, który przenikał serca pierwszych aspostołów, św. Andrzeja – ten sam Duch, poprzez słuchanie słowa Bożego, sakramentalną komunię z Chrystusem i życie we wspólnocie – uzdalnia nas do mężnego świadczenia o Zbawicielu. Choć od czasów św. Andrzeja upłynęło tyle wieków, zmienił się świat – Duch Święty, Duch Chrystusa Zmartwychwstałego jest ten sam i orędzie to samo: Jedynym Zbawicielem Świata jest Jezus Chrystus. I dla Niego właśnie warto oddać swoje życie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
zostaw ślad...